poniedziałek, 22 września 2014

~Let’s forget about little dying star~ Rozdział 9 "Mind is burning # 2"





Kiedy się obudziłem usłyszałem krzyk.

Mimowolnie próbowałem zerwać się z łóżka, jednak coś mnie przytrzymało. Wokół kostek i nadgarstków miałem metalowe kajdany przykute do łóżka. Upadłem beznamiętnie na materac.
 

Rozluźniłem mięśnie i spokojnie patrzyłem w sufit. Nie ma sensu się szarpać, nie ma sensu cokolwiek robić.  Dopadła mnie okropna nuda i niechęć do wszystkiego. Równie dobrze mógłbym przestać oddychać, moje serce mogłoby przestać bić. Mógłbym równie dobrze nie żyć.





Tak właśnie się czułem.





Leżałem bez ruchu kilka minut o niczym nie myśląc.


Drzwi uchyliły się z głośnym skrzypnięciem, a do pokoju weszła kobieta. Miała na sobie tą samą tkaninę, co wcześniej- mimowolnie skrzywiłem się na jej widok.


- Aż tak mnie nie lubisz, Lin?- powiedziała zmęczonym głosem przekraczając próg.


Oddech przyspiesza, serce głośniej pracuje, szybciej bije. Próbuję się opanować, oczy powoli zachodzą mgłą. Strach ściska mi gardło, odbiera czucie w nogach i rękach.  Szarpię się, muszę uciec zanim dotknie mojej szyi. Oddech staje się nierówny, panika ciśnie do oczy łzy.


Kobieta podchodzi powoli do mnie, do szklanki wody przy łóżku wrzuca mały żółty krążek. Podnosi kubek i przystawia mi go do ust. Łapczywie piję, woda spływa po mojej brodzie.


Wiem, że to coś jest moją ostatnią nadzieją. Nie ważne czy zadziała czy nie. Muszę przeżyć. Przeżyję. Nikt już więcej mnie nie zabije. Nikt nie będzie chciał nie zabić. Muszę wrócić. Wrócić tam gdzie nikt mnie nie znajdzie, do miejsca nikomu nie potrzebnego.


Szybko…musze tak wrócić. Latarnia rdzewieje, żarówka za chwilę zgaśnie. Ktoś odlicza. Raz, dwa, trzy… Liczby powtarzają się w mojej głowie, mieszają. Nie wiem już co mówili, czemu liczyli.


*


Na mnie zrzucają kamienie, odłamki zahaczają o twarz zrywając skórę. Oczy zalewają się krwią, nic przez nie widzę. Do uszu wpływa ciepła ciecz, słyszę jeden wielki huk. Podnoszę dłonie, lecz ciężkie kamienie łamią kości, odrywają palce. Krzyczę, zasłaniam twarz.

Nie ma już bólu. Odeszła. Kamienie zniknęły, krew wsiąkła w ziemię pozostawiając w ustach metaliczny smak. Żarówka zgasła. Latarnia utonęła w ciemności. 



*



A ja umarłem



*



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz