poniedziałek, 1 września 2014

~Let’s forget about little dying star~ Rozdział 8 "Mind is burning"






Otwieram oczy.


Oddychanie przychodzi mi z trudem, jakby wnętrzności ścisnęły płuca. Serce też bije jakoś tak dziwnie.


Podnoszę dłoń. Do palców mam przyczepione białe klipsy, w nadgarstku jest jakaś dziura, z której wystaje rurka. Podnoszę drugą dłoń. To samo.


Wzdycham. Szpital? Nie, nie słychać żadnego pikania, nikt nie chodzi po korytarzu. To gdzie ja jestem?


Podnoszę się na łokciach i rozglądam po pokoju. Szare, niegdyś białe ściany pokrywa lekka warstwa kurzu, małe biurko ugina się pod warstwą pożółkłych papierów. Łóżko jest metalowe, od pościeli czuć mocny zapach odplamiacza.


I tyle.

W pokoju nie ma nawet krzesła.

Irytuje mnie to.


Metalowe drzwi otwierają się z trzaskiem, zawiasy piszczą z bólu. Do pokoju wchodzi kobieta.


Długie ciemne włosy ma upięte w wysoki kucyk. Ubrana jest w dość mało gustowną szarą bluzkę z krótkim rękawem i nieokreślonym dekoltem. Jakby wycięła tępymi nożyczkami z materiału trzy otwory. Spodnie chyba nie były prane od dobrych 15 lat. Wygląda jakby przed chwilą urodziła, wychowała dziecko i przez cały ten czas nie spała. W jej worach pod oczami zmieściłyby się trzy czołgi T28 i czwórka dzieci.

Jej zmęczenie zaczyna powoli przechodzić na mnie. Gdyby nie lekkie uczucie niepokoju, zasnąłbym na miejscu.


- Jak się czujesz?- pyta zmęczonym do granic możliwości głosem.


Milczę, coś nie daje mi spokoju. 


- Szybciej odpowiadaj, mam ciekawsze rzeczy do roboty niż siedzenie z jakimś pomyleńcem.


Opiera się o ścianę i podnosi wzrok. Drobinki kurzu spadają jej na ramię.


Przyglądam się. Sylwetkę ma niewątpliwie kobiecą, choć przez te ubrania średnio widać, co jest pod nimi. Jest wychudzona podejrzewam, że przez jakiś miesiąc jadła tylko kostki lodu. Usta są wysuszone i delikatnie różowe. Gdyby nie ten materiał na ramionach (bluzką tego nazwać nie mogę) i wory pod oczami to byłaby całkiem ładna.


Wzdycha głęboko, ziewa i znowu patrzy na mnie.


- Coś czuję, że się nie dogadamy.


Czeka na reakcję, milczę.


W pokoju pojawia się druzgocąca cisza. Delikatnie uchyla drzwi, powoli wchodzi.  Następnie miażdży wszystko.  Obrywa farbę ze ścian, rozbija okna, odrywa płytki na podłodze, abażur od lampy rozdziera zębami, żarówkę połyka w całości. Kable rozszarpuje, uderzając w drzwi, wyrywa je z zawiasów.


Otwieram oczy.


Kobieta wstaje, podchodzi do drzwi. Ze znudzoną miną je uchyla. Nie chcę by odeszła. One też nie chce odchodzić. Ktoś próbuje mi wmówić, że ona czegoś chce. Szybciej, coraz bardziej tego pragnie. Przybiera obojętną minę, ale wewnętrznie ma ochotę rozerwać mnie na strzępy. Wypruć flaki, a na rozciągniętych jelitach powiesić pranie. Przechodzą mnie dreszcze.


- Cze…kaj.
 



Mówienie przychodzi mu z trudem, nie jest w stanie wypowiedzieć całego słowa.

Kobieta odwraca się. Uśmiecha się, choć równie dobrze mogła się w tamtym momencie wykrzywić.


Mężczyzna wstaje, próbuje podejść do kobiety jednak rurki przyczepione do metalowego stojaka ograniczają jego ruchy. Mimo że jego oczy patrzą na kobietę, widzi on coś innego. Patrzy przez nią na coś oddalonego i nieuchwytnego.


Oczy ma zamglone, powieki do połowy zamknięte. Stojak przewraca się na ziemię, z ucha mężczyzny zaczyna wypływać krew.


Otwiera usta.


- Musz…ę wró…cić, szyb…ciej.  O…na umie…ra. O…na tra…ci bl…as…k…


Nagle mężczyzna zalewa się łzami i upada na ziemie. Kobieta wybiega z pokoju, po chwili przyprowadza ze sobą trzech ludzi. Podnoszą oni mężczyznę, który szamocząc się woła jakieś niezrozumiałe słowa. Niespodziewanie uspokaja się, a oni zwalniają uścisk.



Chłopak jednym mocnym szarpnięciem wyrywa się i biegnie w stronę kobiety. Tuż przed nią upada na kolana i szarpiąc na spodnie krzyczy zalewając się łzami.

- On...a umi...er...a!


 

*


Nic nie słychać. Zasnąłem. Chyba śpię. Nie jestem pewien. Jakoś…nie wiem, co myślę, co czuję. Jakby wszystko to było głupim snem. Znowu ktoś mnie dusi. Chyba, że po prostu poprawia mi kołnierzyk? Nie, ewidentnie zaciska dłonie na szyi, zatyka nos, zasłania usta. Przyzwyczaiłem się. To nie pierwszy raz. Strach powoli się zmniejsza, nic już nie czuję.


*



Ach...


Chyba naprawdę umieram...






*





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz