Otwieram oczy.
Oddychanie przychodzi
mi z trudem, jakby wnętrzności ścisnęły płuca. Serce też bije jakoś tak
dziwnie.
Podnoszę dłoń. Do
palców mam przyczepione białe klipsy, w nadgarstku jest jakaś dziura, z której
wystaje rurka. Podnoszę drugą dłoń. To samo.
Wzdycham. Szpital? Nie,
nie słychać żadnego pikania, nikt nie chodzi po korytarzu. To gdzie ja jestem?
Podnoszę się na
łokciach i rozglądam po pokoju. Szare, niegdyś białe ściany pokrywa lekka
warstwa kurzu, małe biurko ugina się pod warstwą pożółkłych papierów. Łóżko
jest metalowe, od pościeli czuć mocny zapach odplamiacza.
I tyle.
W pokoju nie ma nawet krzesła.
Irytuje mnie to.
Metalowe drzwi
otwierają się z trzaskiem, zawiasy piszczą z bólu. Do pokoju wchodzi kobieta.
Długie ciemne włosy ma
upięte w wysoki kucyk. Ubrana jest w dość mało gustowną szarą bluzkę z krótkim
rękawem i nieokreślonym dekoltem. Jakby wycięła tępymi nożyczkami z materiału
trzy otwory. Spodnie chyba nie były prane od dobrych 15 lat. Wygląda jakby
przed chwilą urodziła, wychowała dziecko i przez cały ten czas nie spała. W jej
worach pod oczami zmieściłyby się trzy czołgi T28 i czwórka dzieci.
Jej zmęczenie zaczyna
powoli przechodzić na mnie. Gdyby nie lekkie uczucie niepokoju, zasnąłbym na
miejscu.
- Jak się czujesz?-
pyta zmęczonym do granic możliwości głosem.
Milczę, coś nie daje mi
spokoju.
- Szybciej odpowiadaj,
mam ciekawsze rzeczy do roboty niż siedzenie z jakimś pomyleńcem.
Opiera się o ścianę i
podnosi wzrok. Drobinki kurzu spadają jej na ramię.
Przyglądam się.
Sylwetkę ma niewątpliwie kobiecą, choć przez te ubrania średnio widać, co jest pod
nimi. Jest wychudzona podejrzewam, że przez jakiś miesiąc jadła tylko kostki
lodu. Usta są wysuszone i delikatnie różowe. Gdyby nie ten materiał na
ramionach (bluzką tego nazwać nie mogę) i wory pod oczami to byłaby całkiem
ładna.
Wzdycha głęboko, ziewa
i znowu patrzy na mnie.
- Coś czuję, że się nie
dogadamy.
Czeka na reakcję,
milczę.
W pokoju pojawia się
druzgocąca cisza. Delikatnie uchyla drzwi, powoli wchodzi. Następnie miażdży wszystko. Obrywa farbę ze ścian, rozbija okna, odrywa
płytki na podłodze, abażur od lampy rozdziera zębami, żarówkę połyka w całości.
Kable rozszarpuje, uderzając w drzwi, wyrywa je z zawiasów.
Otwieram oczy.
Kobieta wstaje,
podchodzi do drzwi. Ze znudzoną miną je uchyla. Nie chcę by odeszła. One też
nie chce odchodzić. Ktoś próbuje mi wmówić, że ona czegoś chce. Szybciej, coraz
bardziej tego pragnie. Przybiera obojętną minę, ale wewnętrznie ma ochotę
rozerwać mnie na strzępy. Wypruć flaki, a na rozciągniętych jelitach powiesić
pranie. Przechodzą mnie dreszcze.
- Cze…kaj.
*
Mówienie przychodzi mu
z trudem, nie jest w stanie wypowiedzieć całego słowa.
Kobieta odwraca się.
Uśmiecha się, choć równie dobrze mogła się w tamtym momencie wykrzywić.
Mężczyzna wstaje,
próbuje podejść do kobiety jednak rurki przyczepione do metalowego stojaka
ograniczają jego ruchy. Mimo że jego oczy patrzą na kobietę, widzi on coś
innego. Patrzy przez nią na coś oddalonego i nieuchwytnego.
Oczy ma zamglone,
powieki do połowy zamknięte. Stojak przewraca się na ziemię, z ucha mężczyzny
zaczyna wypływać krew.
Otwiera usta.
- Musz…ę wró…cić,
szyb…ciej. O…na umie…ra. O…na tra…ci
bl…as…k…
Nagle mężczyzna zalewa
się łzami i upada na ziemie. Kobieta wybiega z pokoju, po chwili przyprowadza
ze sobą trzech ludzi. Podnoszą oni mężczyznę, który szamocząc się woła jakieś
niezrozumiałe słowa. Niespodziewanie uspokaja się, a oni zwalniają uścisk.
Chłopak jednym mocnym
szarpnięciem wyrywa się i biegnie w stronę kobiety. Tuż przed nią upada na
kolana i szarpiąc na spodnie krzyczy zalewając się łzami.
- On...a umi...er...a!
*
Nic nie słychać.
Zasnąłem. Chyba śpię. Nie jestem pewien. Jakoś…nie wiem, co myślę, co czuję.
Jakby wszystko to było głupim snem. Znowu ktoś mnie dusi. Chyba, że po prostu
poprawia mi kołnierzyk? Nie, ewidentnie zaciska dłonie na szyi, zatyka nos,
zasłania usta. Przyzwyczaiłem się. To nie pierwszy raz. Strach powoli się
zmniejsza, nic już nie czuję.
*
Ach...
Chyba naprawdę umieram...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz