środa, 31 grudnia 2014

My jesteśmy długowieczni #3






#3
Nic nie jest prawdziwe



Śmieje się. Swoim czystym znajomym głosem, cicho, delikatnie. 

- Wiesz ile już tutaj siedzimy? Na zimnej trawie, patrząc w jeden punkt?- uśmiecha się.

- Nie obchodzi mnie to, tutaj czas nie ma znaczenia.-wzdycham.

- Głupi jesteś. - wyciąga się na ziemi.

Na chwilę przestaję oddychać. Wspomnienia przestają mieć znaczenie. Z oczu tryskają łzy, nie mogę powstrzymać drżenia. Podnoszę ciężką dłoń i zasłaniam twarz. Pojawia się okropny ból. Cierpienie. Tysiące igieł wbite w serce. Tysiące zerwanych strupów. Krwawię. Ze wszystkich ran. Zaciskam oczy, ślepnę.


Mały pokoik. Na ścianach osiadł kurz, podłoga ma już go dość. Trójka dzieci siedzi na samym środku w kółku. W ciszy, nieruchomo.  Składają przysięgę. Ich wargi poruszają się bezdźwięcznie, usta okalają litery. 

- Będziemy żyć wiecznie.

- Nigdy nie zapomnimy.
 
- O tym co było, co ma być, co będzie.

- Na zawsze razem.

Kaszlę. Klatka piersiowa dziwnie się kurczy. Coś strasznie uwiera mnie w gardle. Muszę to z siebie wyrzucić. Ale się uduszę. W sekundę się uspokajam.

- Ja…przepraszam.- Patrzę na trawę, boję się spojrzeć jej w twarz.- To było bardzo dawno temu, tak dawno, że nawet nie jestem pewien czy zdarzyło się naprawdę.  Może to sobie wymyśliłem. Będąc jeszcze w podstawówce miałem 2 przyjaciół. Jeden z nas, chyba miał na imię Chio, wyprowadzał się na drugi koniec miasta. Dla nas, każdy kto nie mieszkał przy tej samej ulicy co my był wrogiem. Wiesz takie głupie myślenie 10 latków. Ale przyrzekliśmy sobie, że nie zapomnimy o nim. A on nie zapomni o nas.

- Dotrzymałeś przysięgi?- kładzie głowę na moim ramieniu, jakby chciała mnie wesprzeć.



Wzdycham. 



- Nikt z nas jej nie dotrzymał. Nikt z nas nie żył wiecznie, nie zostaliśmy też razem.  Jeden z nich zginął w wypadku, drugi odszedł przez porażenie prądem. A ja nawet nie poszedłem na pogrzeb. Nie mogłem tego wytrzymać. Nie byłem wstanie pogodzić się z faktem, że złamali obietnicę. Że nawet nie pomyśleli, że łamiąc ją odbiorą mi kawałek życia. Oni po prostu umarli. Przez przypadek,można powiedzieć nieszczęście. Nie tęsknię za nimi. Mam dość takiego ciągłego użalania się nad ich cierpiącymi duszami, nad cierpiącą rodziną. Ja też cierpię. Tylko, że mnie nikt nie pocieszył. Zostawiono mnie. Zapomniano, że kiedyś składaliśmy sobie obietnicę wiecznego życia.- uśmiecham się sztywno.

- Wiesz trochę mnie to zastanawia...- dziewczyna wstaje i otrzepuje sukienkę z trawy.
 


- Za co ty tak naprawdę umarłeś?

 



Od natłoku słów moja głowa staje się ciężka. Jakby mózg miał mi wypłynąć uszami. Krew głośno pulsuje, nie mogę utrzymać otwartych oczu. Po chwili zaczynam tracić oddech. Słyszę bicie swojego serca, czuję jak głowa się coraz bardziej nagrzewa. 


- Uzależniłem się od czegoś, o czego istnieniu nie powinienem wiedzieć. Moim jedynym ratunkiem było dotrzymać obietnicy.


Więc umarłem w najszczęśliwszym momencie swojego życia. Porzuciłem wszystko, zapomniałem wszystkim. Umarłem wśród ciszy i w blasku świec.



A TY?







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz