#2
TO nigdy NIE MIAŁO MIEJSCA
- Czemu tu jesteś?- pyta dziewczyna.
- Moje marzenie się spełniło, dlatego tu jestem. A ty?-
odpowiadam siadając obok niej.
Na chwile przestaje szukać czterolistnej koniczynki i
przenosi wzrok na mnie.
- Chciałam by ludzie mnie pamiętali. Wszystko inne nie miało
sensu. Nic się poza tym nie liczyło.- szepcze, krzywiąc się.
Wstaję. W parku jesteśmy tylko my, żadna matka, żadne
dziecko nie przechadza się szeroką alejką. Miejsce to przypomina mi łąkę, na
której ktoś przypadkowo zasadził kilkadziesiąt brzóz. Między nimi wiedzie
jedna, jedyna droga. Okrąża każde drzewo, nie pomija ani jednego jakby chciała
zwrócić uwagę przechodniów na te wieczne rośliny.
Tylko niektóre osoby mogą zbaczać z drogi. Inni szybko, nie
rozglądając się, nie podziwiając piękna parku, idą ścieżką do wyjścia. Ogromna
metalowa brama zawsze stoi otworem. Przekroczenie jej jest jednoznaczne ze
śmiercią.
- Ach…- dziewczyna wyrywa koniczynkę.
Ból mnie paraliżuje. Zatapiam się w ziemi, kleiste ciepło
wchłania ciało. Z rany tryska krew, wszystko się rozmazuje…nic nie widzę…nic
nie widzę…
Lekko podnosi się z ziemi i wraca na ścieżkę. Ściskając
koniczynę obiema rękami powolnym krokiem bardzo spokojnie, bardzo naturalnie
zbliża się do bramy.
Nie mogę się ruszyć. Ciężko oddycham, mój umysł nie pracuje
tak jak powinien. Próbuję się odwrócić. Krzyczę w duchu, przeklinam ten świat.
Nie wiem czy płacze, czy się śmieje, co czuje, co myśli. Nawet nie mogę na nią
spojrzeć.
Ciekawość przeradza się w gniew. Drżę z wściekłości, mocno
zaciskam zęby. Niemal słyszę jak trzeszczą.
Paraliż nagle znika. Upadam na zimną trawę, całe ciało jest
obolałe, oddech przyspieszony mnie irytuje. Wstaję szybko i ogarnięty
nieograniczoną ciekawością biegnę do bramy. Na ścieżce jest kilkoro ludzi,
każdy widząc mnie zagradza drogę. Starsza pani spojrzawszy mi w oczy staje na
jej środku, młody mężczyzna stojący nieco dalej rozpościera ręce. Upadam na
ziemię wzburzając tumany piasku i kurzu.
Uderzam głową o twarde podłoże, wszystko staje się białe,
wszystko się rozmazuje. Leżę bez ruchu.
Kątem oka dostrzegam jasnoniebieski sandałek. Mija mnie mała
dziewczynka.
Nie mogę się ruszyć. W głowie mi szumi, jakbym miał na niej
wielką muszlę. Muszę coś jednak powiedzieć. Zatrzymać ją, uchronić przed
śmiercią.
- Stój…-szepczę.
Dziewczynka zatrzymuje się.
- Nie idź tam, proszę.- zamykam oczy.
Pochodzi do mnie bardzo powoli, ostrożnie siada obok.
Podnosi malutką dłoń i zbliża ją do mojego policzka.
Strach zaciska mi serce. Przerażony zamykam oczy i trwam w
bezruchu.
"Nigdy do nich nie
podchodź. Każdy chce wrócić. Inni nie mogą, ale niektórzy mają jeszcze czas. Ci
drudzy zrobią wszystko by nie przekraczać bramy. Wystarczy tylko jedno
dotknięcie byś na zawsze przestał odczuwać ból, abyś na zawsze znikną z obu
światów."
- Zmiataj.- słyszę zmęczony głos nade mną.
Dziewczynka wstaje i oddala się powoli. Przekracza bramę i
znika.
- Kim jesteś?-pomaga mi wstać.
Patrzę oniemiały.
- Halo, zadałam ci pytanie.- niecierpliwi się.
Nie wierzę, nie mogę uwierzyć.
- Nie udawaj głuchego.- szarpie mnie za ramie.
Ona ze mną rozmawia. Normalnie, nie mówi z opóźnieniem, ani
też bardzo powoli. Całkowicie normalnie.
- J-Jestem Loss…- jąkam się.
- Miło poznać, Kelly. Jak się tutaj znalazłeś?- zbacza ze
ścieżki i siada na trawie.
- Spełniłem swoje marzenie...- ostrożnie siadam obok niej.
- Czyżby…-otwiera szeroko oczy-samobójstwo?
Jak ona może…
- No ej…- przekrzywia delikatnie głowę- słuchasz mnie?
Przecież…
- Loss?- szepcze przerażona- Co jest?
My…
- Ej…- łapie mnie drżącą dłonią za ramie.
- My…my nie żyjemy.
Mówię to wpatrując się w jej okrągłą,
dziecięcą twarz, którą okalają proste ciemne włosy. Beztroska mina. Beztroski
wzrok. Dziecko umarło, nie zobaczywszy świata?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz