Przez cały czas mnie tu nie było. Ani razu nawet nie pomyślałem o odwróceniu się.
Nigdy. A kiedy już musiałem zamykałem oczy.
Teraz również zamykam.
Ona coś mówi powoli, smutnym głosem. Słowa pojawiają się i znikają. Nie mają
znaczenia, nie płynie w nich żadne uczucie. Patrzę na nią, na usta, co okładają
się w bezimienne znaki. Próbuję uchwycić przekaz. Trafiam na pustkę, dłoń zsuwa
się z zimnego policzka.
Krzyczy. Ale nic się
nie zmieniło. Nadal nie rozumiem. Podnoszę dłoń, jednak ona mnie zatrzymuje.
Łapie z przerażaniem za nadgarstek. Słyszę jak łzy rozpryskują się na podłodze,
w magiczny sposób znikają.
Wypala mi wzrok, krew
spływa po policzkach. Bardzo powoli tworzy czerwone smugi. Nic już nie rozumiem.
Biegnę. Choć wiem, że
nie powinienem. Krzyczę, choć głos nie wydobywa się z mojego gardła. Nic nie
czuję. Nic nie widzę. Nic już nie ma.
Ona nadal płacze. Łzy
krwiste spadają, czerwone drobne kwiaty rozkwitają. Brzdęk. Odbija się od
spryskanej posadzki. Ucieka.
Ucieka, choć ja nie
mogę się ruszyć. Leżę w samym środku rosnącego kwiatu, całkiem sam.
Krzyczę, płaczę, zwijam
się z bólu.
Choć nikt mnie nie
widzi.
Choć nikogo nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz