Kaszlę. Coś staje mi w
gardle, zaczynam się dusić. Jednak za nim to do mnie dotrze, mijają godziny. Po
chwili pojawia się panika, przerażenie. Otwieram oczy i biorę głęboki wdech.
Nie mogę. Klatka piersiowa za szybko się kurczy, powietrze nie może wlecieć do
płuc. Pochylam się na łóżku, głowę obejmuje dłońmi. Zakrywam uszy, usta mam
zamknięte.
Ktoś wchodzi do pokoju,
jednak nie mogę się podnieść. Nawet wzrok odmówił mi współpracy. Podbiega do
mnie, klepie delikatnie po plecach, coś szepcze, coś krzyczy. Moje oczy się nie
zamykają. Nie mrugam. Obraz jest rozmazany, kolory zlewają się ze sobą.
W moich ustach ląduje
twarda bryła. Przegryzam ją z trudem na pół, potem rozdrabniam na mniejsze
kawałki. Przełykam.
- Już w porządku?
Kobieta siada przy
łóżku i bierze mnie za dłoń. Głaska koniuszki palców.
- Już tak.- mówię
krzywiąc się. Tabletka była piekielnie sucha, smakowała jak karma dla psa.
- No to w porządku. –
nie przestaje głaskać mojej dłoni.
Siedzimy przez chwilę w
ciszy, ona nadal dotyka mojej ręki, a ja nadal bezsensownie się nie
sprzeciwiam.
- Pewnie chcesz
wiedzieć kim jestem?- pyta nie odrywając wzrok od dłoni.
Milczę, odpowiedź
wydaje się oczywista.
- Moje prawdziwe imię
to Ellsen F.Ankin. Wołają na mnie Sen. Nie wiem czemu, jakoś tak wyszło.
Ucichła. Ścisnęła mój
mały palec i przyjrzała mu się.
- Jednak nie jesteś
podobny do Jay’a.
- Kogo?- zapytałem bez
zastanowienia.
- Nie jesteś pierwszą
osobą, która została wyrzucona z ziem. Tak w zasadzie jesteś 43.
Poprzedni
zbieg pokazał się tutaj 3 miesiące temu. W tym pokoju spał, choć zaledwie 2
dni. Potem umarł. Ale ty nie możesz umrzeć. Zielarka ci nie pozwoli, Los
pochwala jej zdanie. Tym razem nie uciekniesz. Zostaniesz zbadany, każdy
centymetr twojego ciała będzie nam znany, już nic na to nie poradzisz.
Cofam się. Ściana mimo
moich błagań nie znika, nadal czuję ją na plecach. Ziemia się nie zapada.
Kobieta odkłada moją dłoń na zimne prześcieradło.
- Nie martw się. Już
tam nie wrócisz. Zbędne ziemie cię nie dosięgną, tego możesz być pewien. –
wstaje i otrzepuje białą sukienkę z niewidocznych paproszków, ciemne włosy
przeczesuje palcami.
- Ja…już nie mogę tam
wrócić.- szepczę.- Ona…zniszczyła moją latarnię.
Podchodzi do drzwi,
delikatnie je uchyla.
- Nie liczysz się.
Jeszcze żyjesz, więc latarnia przetrwała. Ale to nic nie znaczy. Nawet gdyby
świat zniknął, gdybyś był świadkiem jego śmierci, to nie zginiesz.
Wychodzi z pokoju.
Zamykam oczy.
Nie liczę się? Skoro
Zielarka nie chce mojej śmierci i zguby to coś znaczyć muszę. MUSZĘ. Latarni
już nie ma. Możliwe, że jej nigdy nie było? Nigdy nie umrę. To jest pewne.
Otwieram oczy.
Powoli wstaję,
odczepiam wszystkie rurki od nadgarstków. Dotykam zimnej podłogi, wychodzę z
pokoju. Biały korytarz ciągnie się niezmiernie długo… Idę i idę, wszystko jest
takie same. Docieram do końca.
Szklane drzwi rozsuwają
się na boki. Kilkoro ludzi w białych kitlach siedzi na krzesłach wokół stołu,
trzy osoby na mój widok zrywają się i coś krzyczą.
Ona mnie ochroni.
Teraz, zawsze.
Mężczyzna o
elektryzująco niebieskim spojrzeniu łapie mnie z tyłu za kark.
Nic nie czuję, odwracam
się do niego.
- Choć teraz mnie nie widać, zawsze tu byłem. Latarnia zniszczona,
Zielarka w rozterce- uciec z Gwiazdą czy zostawić swe serce?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz