Loteria
to głupia zabawa, w którą bawi się sam Los. A ja zostałem głupim pionkiem na
planszy. Z resztą jak wszyscy inni. Nigdy nie przewidziałem, że to może się
zdarzyć. Nigdy nie przejmowałem się Losem. I nadal uważam, że nie powinienem,
choć zapewne nie mam racji. Myśl ta uderzyła mnie znienacka. Nie przejmować się
Losem. Nie podlegać Zielarce. Istna wolność… a może nie? Każdy stoi w kolejce. Przed ludźmi
stoi Zielarka, przed nią Gwiazdy. A osobą, która jako pierwsza odbiera swoje
zakupy jest Los. Wszyscy grzecznie stoimy, choć nie mamy czym zapłacić.
Kasjerka uśmiecha się tępo i każdego rozlicza tak samo. A nas wszystkich
ogranicza czas. Nigdy się nie zatrzymuje, nigdy nie zwalnia. Potrafi tylko
płynąć. Nie jest twardy ale też nie jest słaby. Tylko beznamiętny. Nie reaguje
na prośby, na wołania Losu, na płacz Gwiazd. Pozornie nie istnieje, a jednak
jest. Wiecznie trwa.
Wzdycham.
Nie mogę się skupić. Pocieram palcami skronie i wytężam wzrok. Nikogo nie ma.
Rozglądam się. Pusto. Ile jeszcze sfer przede mną? Ile tych nietkniętych
warstw?
Wstaję.
Lampa pode mną chwieje się i skrzypi. Kawałek czarnej farby odkleja się i wpada
w przepaść. Pochylam się w przód. Nie wiem, co robię, wszystkie ruchy wykonuję
w pełni mechanicznie. Uginając delikatnie kolana, odbijam się od czubka
latarni. Zamykam oczy i sekundę potem czuję chłód. Trwa przez krótką chwilę, a
następnie znika. Otwieram oczy.
Znajduję
się w innej warstwie.
I
tym razem nie jestem sam.
Otacza
mnie las. Ogromne drzewa, jeden liść jest jak tysiąc szmaragdów. Siedząc na
grubej gałęzi obserwuję jak wiatr targa koronami, jak podnosi z ziemi pyłki. Między krętymi konarami widać jeziora, czasami
małe strumienie. Obok mnie siedzi kobieta. Odchylona do tyłu uśmiecha się
lekko. Przy kącikach ust powstają delikatne zagłębienia. Macha nogami, jak małe
dziewczynki, kiedy nie mogą dosięgnąć ziemi. Otwiera usta i zaczyna śpiewać
cichutko, niezwykle dziewczęcym głosem.
Przyszło nam żyć w tym nieszczerym
świecie,
Gdzie nie ma miejsca dla nas
wszystkich.
Ktoś musi zniknąć,
By ktoś się narodził.
Przyszło nam żyć w tym niemożliwym
świecie,
Aby przeżyć nie możemy się poddać.
Aby zginąć nie możemy zwyciężyć.
Przyszło nam żyć w tym samotnym
świecie,
Gdzie trzeba ratować dusze
I dawać im białe kapelusze
Patrzyłem
na jej usta. Delikatnie różowe, jak malutkiego dziecka. Okalały słowa,
przekształcają je w muzykę. Pod białą prostą sukienką do kolan dokładnie
widziałem zarys talii i biustu. Śpiewając odchyliła się jeszcze bardziej do
tyłu, a długie brązowe włosy poleciały kaskadą na plecy. Zakończywszy piosenkę,
podniosła bladą dłoń i zakryła niewidoczny dla mnie, lewy policzek. Kiedy się
odwróciła, zobaczyłem czarne tatuaże prześwitujące przez palce.
Zamknęła
oczy, wzięła głęboki wdech. Następnie opuściła dłoń. Czarne tatuaże powoli
poczęły pokrywać się złotem. Coś jakby pękło w moich uszach, wszelkie dźwięki
były przytłumione. Kobieta wstała i szepcząc cały czas przeprosiny podeszła na sam
koniec gałęzi.
Wiedziałem,
co ma zamiar zrobić. Jednak nie mogłem się ruszyć, nie byłem w stanie jej uratować.
Chwilę
po tym jak świadomie skoczyła z gałęzi na ziemie, wszystko pokryło się gęstą mgłą.
Pojawiła się znikąd, zakrywając korzenie jak i czubki drzew.
A
kiedy mgła zniknęła, pozostała pustka.
Wokół
mnie wielka, bezkresna przepaść.
Pode
mną czarna lampa.
Nietknięta,
umarła warstwa.
Miejsce,
gdzie nic nie ma prawa się narodzić. Miejsce, gdzie cisza i mrok wypełniają każdy
zakątek. Miejsce, które nawet Los nie może kontrolować. Zbędne ziemie będą usuwane
przez Zielarkę. Nie pozostaną po nich nawet wspomnienia. Nie będzie w nich funkcjonował czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz