wtorek, 21 lipca 2015

SPIKER- AUDYCJA DRUGA "O AUTORZE SŁÓW PARĘ"


NO TITLE no title
BEZ TYTUŁU bez tytułu



Zimny pot skapywał z mojego czoła, mieszając się w wonią perfum i krwi. Podniecenie zniknęło, pojawiła się pustka. Co robić? Nie mogę się wycofać. Nie mogę cofnąć czasu, to wydarzenie zdecydowało o mojej śmierci. Przeznaczenie już mnie nie uratuje, nikt nie zdecyduje o tym co będzie działo się dalej.

Popełniłem największy błąd jaki tylko może popełnić człowiek, wydałem na siebie wyrok. Jestem mordercą. Każdy, kto zabije człowieka, staje się mordercą. Morderca tnie życie na kawałki. Rozbija o ścianę moralności. Pokazuje jak bardzo życie jest ulotne, kruszy je. Kruszy swoje.

Umieram. Zaczynam drżeć, po chwili nie mogę wytrzymać. Nogi się pode mną uginają, oczy zachodzą mgłą. Nie mogę upaść...Nie mogę zostawić jej samej...Gorączkowo ściskam ją za nadgarstki. Skoro upadłem na samo dno to pociągnę kogoś za sobą. Jak mam umrzeć to nie samotnie. Ona też tak myśli. Te łzy są sztuczne, szeroko otwarte oczy z przerażenia o niczym nie świadczą, a usta w grymasie obrzydzenia wykrzywiła omyłkowo. Może tak się właśnie uśmiecha?

Osuwam się powoli na kolana. Nie puszczam jej, nie teraz, nie w trakcie zaczynającej się agonii, nie kiedy rozpoczyna się koniec mojego życia. Jak koniec może mieć początek? Przecież to nie ma sensu. Koniec nie oznacza wzgórza, z którego się spada, a ziemię, na której się rozbijam.
Obrzydzenie nie oznacza uśmiechu. Łzy nie oznaczają bólu. Drgawki się nasilają, ale nie puszczam. Klęczę razem z nią na ziemi, zaciskam mocno ręce. Nie czuję oporu, nie wyrywa się. Delikatnie luzuję uścisk. Nie ucieka. Coś wilgotnego zsuwa się po moim policzku...jej łzy rozbijają się na mojej twarzy...są takie ciepłe.

Nie mam już siły. Upadam na zimy chodnik. Otwieram oczy, ale jedyne co widzę to jego twarz. Mrugam uporczywie, ten widok jest straszny. Cała głowa we krwi, na podłodze leży mięso. Krew tak pięknie odbija światło ulicznej latarni, księżyc uśmiecha się na niebie. Z daleka słyszę śmiech, jakaś grupa nastolatków przechodzi pod domem. Kij zaczyna nagle drżeć...nie to moja dłoń drży. Coraz mocniej...wypuszczam go z rąk. 

Na ziemię kapią łzy, w gardle czuję ogromną gulę. Cofam się pod ścianę. Nie mogę oddychać, brakuje mi powietrza. Wszystko drży, wszystko łka. Liczę w myślach, muszę się uspokoić. Nie myśleć o konsekwencjach. Uciekaj. Uciekaj jak najdalej. Biegnij tak szybko jak twoje myśli w chwili, kiedy zaciskałeś dłonie na jasnym, drewnianym kiju, w chwili kiedy zderzał się on z głową tego, którego tak nienawidziłeś. Nie zatrzymuj się, uciekaj daleko, tak daleko jak tylko zdołasz. 

Rozumiesz? Policzę do trzech, a ty wtedy wstaniesz i wyjdziesz cicho z pokoju. Matka każe ci zabrać zwłoki, będziesz jej posłuszny. A potem uciekniesz. Nie odwracaj się, niech ta, która cię wychowała, zapomni. Pozwól się jej dotknąć ostatni raz. Niech jej delikatne jak pergamin palce ściskają ten tępy nóż. Daj jej przyjemność płynącą z myśli zabicia. Jest taka sama jak ty.

Zamykam oczy. Zdaje się, że zrobiłem to, co powiedział. Czy teraz odejdzie? Irytuje mnie jego głos. Ach, tak strasznie mam ochotę wyrwać mu język, niech dławi się krwią. Proszę, odejdź. Zostaw mnie samego. Nie chce umierać, słysząc twoje rozkazy. Błagam. Ten jeden, ostatni raz. Porozmawiaj ze mną jak równy z równym. To moja ostatnia prośba, Spikerze.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz