Więc umarłem w najszczęśliwszym momencie swojego życia. Porzuciłem wszystko, zapomniałem o wszystkim. Umarłem wśród ciszy i wśród blasku świec.
piątek, 24 października 2014
Blog kwitnie bardzo szybko, liczba wyświetleń rośnie z miesiąca na miesiąc. Bardzo mnie to cieszy- mam wrażenie, że doceniacie moją raczkującą twórczość. Jest to niezwykle ważne dla osoby, która łatwo się poddaje kiedy jej coś nie wychodzi. ^^"
QiDY (qwestindyingworld) przeszedł wiele transformacji na początku, teraz wszystko się ustabilizowało i możecie się spodziewać, że wygląd bloga pozostanie taki już do końca- poza oczywiście drobnymi poprawkami:]
Zachęcam do komentowania, korzystania z opcji "Reakcje" (świetne, interesujące, nuda, beznadziejne)
To na tyle. Pozdrawiam wszystkich gorąco >3< Trzymajcie się ciepło ;3
~Let’s forget about little dying star~ Rozdział 10 "Opętanie"
Kaszlę. Coś staje mi w
gardle, zaczynam się dusić. Jednak za nim to do mnie dotrze, mijają godziny. Po
chwili pojawia się panika, przerażenie. Otwieram oczy i biorę głęboki wdech.
Nie mogę. Klatka piersiowa za szybko się kurczy, powietrze nie może wlecieć do
płuc. Pochylam się na łóżku, głowę obejmuje dłońmi. Zakrywam uszy, usta mam
zamknięte.
Ktoś wchodzi do pokoju,
jednak nie mogę się podnieść. Nawet wzrok odmówił mi współpracy. Podbiega do
mnie, klepie delikatnie po plecach, coś szepcze, coś krzyczy. Moje oczy się nie
zamykają. Nie mrugam. Obraz jest rozmazany, kolory zlewają się ze sobą.
W moich ustach ląduje
twarda bryła. Przegryzam ją z trudem na pół, potem rozdrabniam na mniejsze
kawałki. Przełykam.
- Już w porządku?
Kobieta siada przy
łóżku i bierze mnie za dłoń. Głaska koniuszki palców.
- Już tak.- mówię
krzywiąc się. Tabletka była piekielnie sucha, smakowała jak karma dla psa.
- No to w porządku. –
nie przestaje głaskać mojej dłoni.
Siedzimy przez chwilę w
ciszy, ona nadal dotyka mojej ręki, a ja nadal bezsensownie się nie
sprzeciwiam.
- Pewnie chcesz
wiedzieć kim jestem?- pyta nie odrywając wzrok od dłoni.
Milczę, odpowiedź
wydaje się oczywista.
- Moje prawdziwe imię
to Ellsen F.Ankin. Wołają na mnie Sen. Nie wiem czemu, jakoś tak wyszło.
Ucichła. Ścisnęła mój
mały palec i przyjrzała mu się.
- Jednak nie jesteś
podobny do Jay’a.
- Kogo?- zapytałem bez
zastanowienia.
- Nie jesteś pierwszą
osobą, która została wyrzucona z ziem. Tak w zasadzie jesteś 43.
Poprzedni
zbieg pokazał się tutaj 3 miesiące temu. W tym pokoju spał, choć zaledwie 2
dni. Potem umarł. Ale ty nie możesz umrzeć. Zielarka ci nie pozwoli, Los
pochwala jej zdanie. Tym razem nie uciekniesz. Zostaniesz zbadany, każdy
centymetr twojego ciała będzie nam znany, już nic na to nie poradzisz.
Cofam się. Ściana mimo
moich błagań nie znika, nadal czuję ją na plecach. Ziemia się nie zapada.
Kobieta odkłada moją dłoń na zimne prześcieradło.
- Nie martw się. Już
tam nie wrócisz. Zbędne ziemie cię nie dosięgną, tego możesz być pewien. –
wstaje i otrzepuje białą sukienkę z niewidocznych paproszków, ciemne włosy
przeczesuje palcami.
- Ja…już nie mogę tam
wrócić.- szepczę.- Ona…zniszczyła moją latarnię.
Podchodzi do drzwi,
delikatnie je uchyla.
- Nie liczysz się.
Jeszcze żyjesz, więc latarnia przetrwała. Ale to nic nie znaczy. Nawet gdyby
świat zniknął, gdybyś był świadkiem jego śmierci, to nie zginiesz.
Wychodzi z pokoju.
Zamykam oczy.
Nie liczę się? Skoro
Zielarka nie chce mojej śmierci i zguby to coś znaczyć muszę. MUSZĘ. Latarni
już nie ma. Możliwe, że jej nigdy nie było? Nigdy nie umrę. To jest pewne.
Otwieram oczy.
Powoli wstaję,
odczepiam wszystkie rurki od nadgarstków. Dotykam zimnej podłogi, wychodzę z
pokoju. Biały korytarz ciągnie się niezmiernie długo… Idę i idę, wszystko jest
takie same. Docieram do końca.
Szklane drzwi rozsuwają
się na boki. Kilkoro ludzi w białych kitlach siedzi na krzesłach wokół stołu,
trzy osoby na mój widok zrywają się i coś krzyczą.
Ona mnie ochroni.
Teraz, zawsze.
Mężczyzna o
elektryzująco niebieskim spojrzeniu łapie mnie z tyłu za kark.
Nic nie czuję, odwracam
się do niego.
- Choć teraz mnie nie widać, zawsze tu byłem. Latarnia zniszczona,
Zielarka w rozterce- uciec z Gwiazdą czy zostawić swe serce?
Rzeźbiarz kości #1 Początek festynu
Moje miasto co roku
wyprawia festyn.
Przyjeżdżają okoliczni kupcy, niewiasty rozdające wianki,
studenci akademii, matki z dziećmi... Zawsze jako pierwszy na małej polance pojawia
się stragan z nożami in. Jego
właścicielem jest sam Biao, sołtys niedalekiej wsi, najbardziej znany i
podziwiany człowiek w całych górach. Na zachodnim wzgórzu wykarczował kawałek
lasu i postawił tam nieduży dom, obok którego wybudował kamienną pracownię.
Choć domostwo nie wyglądało na zbyt okazałe, od środka ramy okien były
pozłacane, a łóżka przykrywały najwyższej jakości pierzyny. Córka sołtysa
nosiła dźwięczne imię Xiao. Po ojcu odziedziczyła tylko niską i przygarbioną
posturę, natomiast po matce, najpiękniejszej kobiecie całych trzech wiosek,
prawie nic. Rodzicielka wstydziła się dziecka, mówiono nawet, że specjalnie ją
tuczyła tłustym mięsiwem i wypiekami, aby nie było widać, że są spokrewnione.
Biedna, umarła kiedy córka miała 5 lat. Spadła z konia.
Biao jednak pysznił się
pulchną niewiastą i próbował wydać ją za bogatych synów sołtysa sąsiedniej wsi.
Choć mówił o tym niezwykle dużo, to i tak nie znalazł córeczce męża. Podczas
pierwszego rzeźbienia Xiao na skutek utraty krwi i okropnego bólu…?
Drugim straganem, który
pojawiał się obok noży in, była budka
ze szlifierkami. Za obskurną ladą, co roku stawała Lao. Wdowa po wielkim wodzu
armii broniącej samego cesarza w ciąży była podobno trzy razy. Pierwsze dziecko
zmarło nie zobaczywszy świata, drugie natomiast urodziło się zdrowe. Jednak
nikt nie wie, co się z nim stało- chłopczyk znikną z łóżeczka i już nigdy do
domu nie wrócił. Załamana Lao zaszła w ciążę po raz trzeci. Dziewczynka była na
świecie 10 minut. Bowiem kobieta z niewiadomych powodów zamordowała córeczkę-
twierdziła, że dziecko próbowało przegryźć jej szyję.
Reszta straganów to
głównie księgarnie i galerie. Wśród jednych i drugich znajdziemy jednak
kolekcje najmisterniej żłobionych kości, zarówno miednicy jak i nogi.
Kiedy na samym środku
polanki pojawi się drewniana budka, nie większa od budy dla psa, a obok stołek
każdy będzie wiedział, co to oznacza.
Na tym festynie pojawi się Prawowity.
Zabije i przerodzi w sztukę.
sobota, 4 października 2014
Nie było mnie tu.
Przez cały czas mnie tu nie było. Ani razu nawet nie pomyślałem o odwróceniu się.
Nigdy. A kiedy już musiałem zamykałem oczy.
Teraz również zamykam.
Ona coś mówi powoli, smutnym głosem. Słowa pojawiają się i znikają. Nie mają
znaczenia, nie płynie w nich żadne uczucie. Patrzę na nią, na usta, co okładają
się w bezimienne znaki. Próbuję uchwycić przekaz. Trafiam na pustkę, dłoń zsuwa
się z zimnego policzka.
Krzyczy. Ale nic się
nie zmieniło. Nadal nie rozumiem. Podnoszę dłoń, jednak ona mnie zatrzymuje.
Łapie z przerażaniem za nadgarstek. Słyszę jak łzy rozpryskują się na podłodze,
w magiczny sposób znikają.
Wypala mi wzrok, krew
spływa po policzkach. Bardzo powoli tworzy czerwone smugi. Nic już nie rozumiem.
Biegnę. Choć wiem, że
nie powinienem. Krzyczę, choć głos nie wydobywa się z mojego gardła. Nic nie
czuję. Nic nie widzę. Nic już nie ma.
Ona nadal płacze. Łzy
krwiste spadają, czerwone drobne kwiaty rozkwitają. Brzdęk. Odbija się od
spryskanej posadzki. Ucieka.
Ucieka, choć ja nie
mogę się ruszyć. Leżę w samym środku rosnącego kwiatu, całkiem sam.
Krzyczę, płaczę, zwijam
się z bólu.
Choć nikt mnie nie
widzi.
Choć nikogo nie ma.
Subskrybuj:
Posty (Atom)