Wziąłem ją delikatnie za rękę. Przycisnąłem do ust i
zamknąłem oczy. Gdybyś mogła mi odpowiedzieć, spytałbym się ciebie jak to jest
być na samym dnie piekła. Ale twoje wargi już nigdy się nie rozchylą. Może to
dobrze, a może nie. Nie wiem.
Słyszysz ten szloch? To na pewno nie jestem ja. Nie pokazuję
jak bardzo byłaś mi droga. Chociaż jak patrzę na tych wszystkich ludzi to wiem,
że nikt nie cenił cię tak jak ja. Oni tylko czują, że powinni płakać. A ja to
wiem. Wiem, że gdybym uwolnił swoje łzy to twoja twarz rozmazałaby się, twój
uśmiech przestałby istnieć. Cały ciężar zniknąłby od razu. Rozumiesz? To nie
tak, że nic nie czuję, po prostu chce pamiętać to uczucie, ciebie.
Nie złość się. Mimo że twoja rodzina w rozpaczy wznosi
dłonie ku górze, to ja dobrze wiem, że bliżej ci do ziemi niż do nieba. Czy
jest mi smutno, pytasz? Być może. Wkładam dłonie do kieszeni i przeciskam się
między ludźmi. Słyszę przyciszone głosy, obwiniające mnie o twoje odejście. Nie
przejmuje się tym, nie martw się, wszystko w porządku.
Tłum zebrany przy tobie zostawiam w tyle, zbliżam się powoli
do wyjścia, misternie żłobionej bramy, która wygląda jakby była z plastiku. Nie
pada deszcz, nie ma słońca. Zwykły jesienny i pochmurny dzień. Ale ty lubiłaś
takie dni. Kiedy Bóg nie płacze ani się nie śmieje.
Lubiłaś jak mocy wiatr zrywał z drzew ostatnie liście,
lubiłaś maczać białą czekoladę w czarnej herbacie, lubiłaś tosty z czerstwego
chleba, lubiłaś po stłuczeniu szklanki uśmiechnąć się do mnie. Nigdy nie
chciałaś nikogo obrazić, choć nie była twoja wina to i tak przepraszałaś.
Udawałaś, że ci na czymś nie zależy, chociaż twój świat pękał na drobne
kawałeczki. Mówiłaś, że to w porządku śmiać się ze swoich błędów, a i tak
miałaś łzy w oczach.
Jak się czuję? Nic mi nie jest. Widzisz? Uśmiecham się i idę
powolnym krokiem przed siebie. Nie patrzę pod nogi, zadzieram lekko podbródek.
Osoby, które mnie mijają nigdy by nie pomyślały, że wracam z pogrzebu.
Nie jestem wysoki. Dlatego mi też jest dużo bliżej do ziemi
niż do nieba, tylko to nas kiedykolwiek z resztą łączyło. Ty byłaś blondynką,
ja brunetem. Chciałaś być urocza i troskliwa, a ja odważny i przyjacielski.
Tobie się udało, mi już nie. Ale to nic nie zmieniło. Nadal żyliśmy w dwóch
różnych światach…
Całe życie sądziłem, że spotkanie ciebie było
przeznaczeniem. Czymś, co musiało się kiedyś zdarzyć. Bez naszej woli, bez
udziału innych, po prostu było to wpisane w historię. Chociaż nic nas do sobie
nie przyciągnęło to i tak się spotkaliśmy. Puzzle połączyły się w ułamek
sekundy, w jedną chwilę zaczęły do siebie pasować. Nie zdążyliśmy nawet
mrugnąć.
Dokładnie wiedzieliśmy, co to oznacza. Ostatni początek
zwiastujący koniec. Wszystko, co się kiedyś zaczyna musi się skończyć- bez
względu na to czy chcemy, czy nie.
Zatem powiedz mi, czemu tak zażarcie walczyłaś? Chociaż
czułaś zbliżający się koniec, oddech śmierci na karku. Zabawne, że teraz nic
nie czujesz podobnie jak ja przez całe życie nic nie byłem w stanie poczuć. Ale
delikatne pajęcze nici z tworzyły przez cały ten czas szczelną powłokę wokół
mnie, teraz nie mogę się już zmienić.
Ludzie w moim wieku nie potrafią się zmieniać. Dobrze im z
tym, co jest, wolą ustatkować się i spokojnie dożyć ostatnich dni. Usiłują żyć w
kłamstwie, ale spokojnie, a nie tak jak chcą. Co nie oznacza, że ich pragnienia
nie mogą być spokojne…jednak i tak nic z tym nie robią. Nie zajmują się czymś,
czego sukces nie jest pewny, nie próbują nawet przeciwstawić się ogółowi. Jak
bydło stoi w kolejce na ścięcie, tak oni bez sprzeciwu umierają.
Nikt nie uwierzyłby gdybym powiedział, że nie wiem, czego
chcę od życia. Twoja śmierć niczego nie zmieniła, ani nie pogorszyła. Jest
dokładnie tak samo jak było, nawet szum drzew się nie zmienił, ludzie nadal
żyją według określonych norm i umierają według nich. Nie płaczę, nie śmieję
się, nie jestem smutny.
Tylko w piersi pojawiło mi się dziwne uczucie. Trochę
ciężkie, ale nie sprawia kłopotów. Kiedy coraz bardziej oddalam się od żelaznej
bramy czuję jak delikatnie drga. Z każdym krokiem coraz mocniej, ignoruje je.
Wchodzę do parku. Brzozy ładnie okalają żwirowe alejki,
ławeczki lekko uginają się pod starszymi osobami karmiącymi gołębie. W tym
momencie powiedziałabyś „ patrz, tych ludzi za parę lat już nie będzie”. Jednak
oni są, a ciebie już nie ma. Nadal wyciągają drżące dłonie i plotkuj o
nieistotnych sprawach.
„To smutne”- odpowiedziałbym.
„Czemu tam myślisz? Wcale nie są smutni, ty z resztą też.
Śmierć nie jest smutna.”- usiadłabyś na ławce i uśmiechnęłabyś się.
Nie wiem, co bym odpowiedział. Pewnie tylko patrzyłbym na
wszystko i myślał, że cię kocham. Chociaż być może zaśmiałbym się krótko i
odgonił gołębie.
To niedobrze, że ci ludzie tu są. W tym parku jest stanowczo
za dużo wspomnień. Całą naszą podstawówkę tutaj przesiedzieliśmy, w liceum
właśnie tamtą alejką spacerowaliśmy.
W piersi rosło to ciężkie uczucie. Wgniatało mnie w ziemię,
spychało wnętrzności coraz niżej. Do gardła podeszło tylko pulsujące mocno
serce. Zakryłem usta drżącą dłonią i schyliłem się. Poczułem jak coś pęka.
Szybko, nagle, z cichym trzaskiem. Gdybym mógł płakać, moje policzki
momentalnie pokryłyby się strumieniami łez. Ale prawda jest taka, że nie umiem.
Było tak gorąco, że strumyki wyparowały, jakby ich nigdy nie było.
Prawie 15 lat temu przyszedłem do tego parku i usiadłem na
ławeczce stojącej pod największym dębem- było słonecznie, a tylko ona stała w
cieniu. Zdaje się, że były to moje pierwsze wagary. Naprawdę nie miałem co
robić, szkoła wydawała się nudna. Wszystko stało w miejscu, nikt nie potrafił
spojrzeć z innej perspektywy. Ludzie upchnięci w jednym budynku, mający tylko
określony cel, do którego nie znają drogi.
Kiedy zadzwonił dzwonek, zamiast wybiec na boisko, powolnym
krokiem skierowałem się w stronę przeszklonych drzwi na końcu korytarza, za
którymi były schody awaryjne. Na wcześniejszej przerwie sprawdziłem czy są
otwarte. Woźne w mojej szkole zachowywały się co najmniej jak psy gończe, w
trzy minuty z parteru potrafiły znaleźć się na drugim piętrze i przyprowadzić na
dywanik osobę, która akurat przeklnęła. Dobrze wiedziały, które drzwi powinny
pozostać zamknięte, o której być w pobliżu łazienki, by wyłapać palaczy
spędzających tam całe przerwy. Ale tego dnia schody awaryjne stały otworem,
zapraszały wręcz do wykorzystania pomyłki sprzątaczek.
Przyspieszyłem kroku. Taka okazja się nie powtórzy…Szybciej,
szybciej nigdy więcej nie będę w stanie uciec z tego przeklętego miejsca. Z
trzaskiem otworzyłem drzwi i prawie spadłem na dół. Przeskakując co dwa stopnie
w kilka sekund znalazłem się na samym dole.
Biegłem póki nie dodarłem do parku, póki szczęście i uśmiech
losu nie przestały za mną podążać. Wiedziałem, że to co robię jest złe. Nie
czułem ani poczucia winy, ani nie byłem specjalnie zadowolony. Skupiłem się na
zmęczeniu i przyspieszonym oddechu.
Usiadłem na jedynej ławce w cieniu i zamknąłem oczy.
Wsłuchałem się w ledwie wyczuwalne podmuchy wiatru, szelest liści…jakby malutki
huragan przechodził przez park.
Zatrzymał się nade mną i wyszeptał:
- Uciekłeś?
Otworzyłem oczy i spojrzałem w górę. Huragan stanął nade mną,
jej brązowe kosmyki podniosły się nieznacznie, biała koszula zafalowała. Twarz
niewyrażająca emocji, puste oczy i delikatny uśmiech. Jasna skóra, czarny
sweterek. Kiwnąłem nieznacznie głową.
- Laura.- usiadła obok.
- Luis.
Westchnąłem. Nie chcę tu być. Skoro już jej nie ma, to czemu
te wspomnienia nadal są? Skoro jesteś w piekle, na samym jego dnie, to jakim
prawem mnie każesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz