czwartek, 27 sierpnia 2015

SPIKER- AUDYCJA PIĄTA "UŚMIECH DIABŁA"

Nie cierpię tego blondyna. Z taką myślą wstaję z łóżka. Idę do łazienki, która chociaż jest bardzo ciasna, to chyba można powiedzieć, że przyjemnie się w niej myje zęby. W lustrze odbija się dokładnie wszystko, dlatego podczas tych dwóch minut się nie nudzę. Prysznic jest nowy, nie pasuje do reszty. Kabina w środku ma jakieś dziwne wzorki przypominające polipy walczące między sobą. Naliczyłem ich 27,w tym dwa dzieci-polipy. Wszystkie elementy są albo błyszcząco czarne, albo srebrne. Zdaje się, że jest to charakterystyczne dla nowoczesnych kabin. Obok prysznica stoi mocno podniszczony, ale widać, że regularnie czyszczony, sedes. Zastanawiam się czy był kiedykolwiek wymieniany, bo ledwo się mieści między prysznicem, a pralką. Siedząc na nim ocieram się biodrem nieprzyjemnie o zimną kabinę. Na pralce oczywiście proszek, odplamiacz i kilka innych proszko-płynów. Umywalka jest malutka, jak wypluwam pastę to za każdym razem kilka kropel spada na płytki. Ich jest w kolei 13, chociaż gołym okiem widać może z 5. Pod zlewem jest niby szafka, ale połowę zajmuje jakaś rura, a wokół piętrzy się kurz. Perfekcyjna Pani Domu nie byłaby zadowolona…

Uśmiecham się do siebie w lustrze. Kika białych kropek upada na taflę. W te kilka dni się zestarzałem. A może tak wygląda to słynne „przeistaczanie się w mężczyznę”? Nie goliłem się już od dłuższego czasu, więc trochę powychodził mi zarost tu i tam…Cóż, nie wydaje mi się, bym chociażby trochę zmężniał. Zwyczajny ja. Zwyczajne brązowe włosy i ciemne oczy. Podłużna twarz i prosty nos. Nic się nie zmieniło, mimo że mam odwrotne wrażenie. Straciłem coś. Coś cennego, niezwykle ważnego dla…

- Ej ile będziesz tam jeszcze siedział, co?- zniecierpliwiony głos dobiega zamkniętych drzwi.

- J-Już wychodzę…- przepłukuję usta wodą i odstawiam szczoteczkę do niebieskiego kubka.

Otwieram szybko drzwi i przemykam skulony korytarzem. Zwalniam krok i wchodzę do kuchni.

- Jak się spało Lin?

Podskakuję przestraszony. Przy stole siedzi Joonie.

- D-Dobrze…- uśmiecham się sztucznie.

Kobieta kiwa głową i wraca do jedzenia płatków. Podchodzę do lodówki i zaglądam do środka. Dwa jajka, w połowie wypity jogurt naturalny i mleko. Burżuazja po prostu.

- Ne tylaj jogultu.- mówi brunetka z ustami pełnymi płatków i mlekiem kapiącym z brody.

Daję znak, że zrozumiałem. Chciałem zwrócić jej uwagę na to, że nie powinno się mówić z pełną buzią, ale co ja tam wiem. Nie będę pouczać dorosłej kobiety, o tym jak się je. Skoro wcześniej nikt jej tego nie nauczył, to teraz nie ma to sensu.

Decyduję się na szybki omlet. Wbijam dwa jajka do stojącej obok lodówki miski, potem dodaję odrobinę mleka. Następnie biorę wilgotny talerz z suszarki obok zlewu i przelewam na niego zawartość miski. Po 3 minutach w mikrofali omlet jest gotowy, a po kuchni roznosi się przyjemny zapach.

Siadam naprzeciwko Joonie i rękami dzielę omlet na mniejsze kawałki. Kobieta podnosi wzrok z płatków na mnie.

- Ale pachnie! Dasz trochę?- uśmiecha się rozpromieniona, a ja ponownie słyszę skowronki. Przez chwilę nie mogę oderwać od niej wzroku.

Biorę jeden z większych kawałków i zwijam w rulonik. Wyciągam dłoń.

- Dziękuję, miły chłopak z ciebie jest, Lin.- pochyla się i…

O boże.

Najpierw widzę jak obejmuje go ustami.

Potem słyszę jak go wciąga.

Czuję jej język na opuszkach palców.

Mlaska i się oblizuje.

- N-N-Nie ma za co.- moja twarz płonie.- Zjedz resztę.

Odsuwam od siebie talerz i wybiegam z kuchni. Nie jest
 dobrze. Jest bardzo NIE dobrze. Jest źle. Tak strasznie boli mnie w piersi, nie mogę złapać tchu. Wpadam do mojego pokoju z takim impetem, że drzwi odbijają się od ściany i same się zamykają.

Padam jak kłoda na łóżko. Nie mogę zapomnieć tego, co zrobiłem. Przeszłość nie odejdzie w zapomnienie ot tak. Gapię się na beżowy sufit i błagam Boga o przebaczenie. Chciałbym by to się nigdy nie wydarzyło. By on zniknął, by nie istniał od samego początku. Wtedy to wszystko nie miałoby miejsca. Żyłbym sobie spokojnie do końca. Ale nie mogę.

Wiem, co straciłem. Człowieczeństwo. A raczej jego cenną część. Zabijając go, zabiłem siebie. Popełniłem morderstwo, które okazało się samobójstwem.


„Drogi panie Boże,
Liczę na twoją współpracę. Przecież nie można żyć bez cienia.

Lin Nem

sobota, 22 sierpnia 2015

SPIKER- AUDYCJA CZWARTA "SZCZYPTA ARSZENIKU"

NO TITLE no title
BEZ TYTUŁU bez tytułu



Kiedy w końcu przestajemy histerycznie chichotać, mężczyzna podchodzi bardzo blisko (za blisko) do kobiety i zaczyna coś szybko mówić przyciszonym głosem. Nadal nie potrafię się opanować i teatralnie klepię się w udo. Jednak powoli zaczynam dostrzegać coś, jakby roznoszące się opary arszeniku w powietrzu. Atmosfera w przeciągu kilku chwil gęstnieje, mężczyzna coraz szybciej wyrzuca z siebie słowa. Widzę tylko jak jego ślina pryska na jej włosy, błyszczy w powietrzu i upada na delikatne brązowe kosmyki. Tak bardzo chcę zobaczyć drżenie jej warg z obrzydzenia, szeroko otwarte, przerażone oczy. Ale stoi odwrócona przodem do blatu. Nie widzę jej twarzy. Nic nie widzę.

- Już, już wyluzuj trochę.- odsuwa się od niego i śmieje się rozbawiona.

Nie tego się spodziewałem.

- Nie pogrywaj sobie, wiesz co się stało ostatnim razem.- zdejmuje szalik i patrzy na mnie podejrzliwie spod granatowego kołnierzu płaszcza.

Facet wzdycha i siada naprzeciwko mnie. Wpatruje się w moje nagie stopy, widać, że chce coś powiedzieć, ale nie do końca wie jak o to zapytać. Chrząka, zasłaniając usta zgrabną dłonią. Na długich palcach zauważam jakieś litery, może są to znaki.

- Joonie.- wskazuje na kobietę palcem, potem na siebie- Elko.

- Hę?- pytam zdziwiony.

- Imiona. Tak się nazywamy. A ty jesteś?- przeciąga się i kładzie splecione dłonie na karku.

Dziewczyna przygląda się nam, dość dociekliwie. Chce wyłapać każdy najmniejszy ruch, każdą literę i wypowiedzianą sylabę.

Nie podoba mi się ton, w jakim się do mnie zwraca. Jakbym był jakiś molem, co wyżarł dziurę w jego ulubionej koszuli. Upośledzonym molem z jednym czułkiem i urwaną lewą nóżką. Irytuje mnie to.

- Czemu chcesz to wiedzieć?

Unoszę lekko głowę w wyzywającym geście i piorunuję go wzrokiem.

- Nie udawaj twardziela i mi powiedz.- uśmiecha się drwiąco.

- Nie chcę.

- Powiedz.- uśmieszek nie znika z jego twarzy.
- Nie chcę.

Irytuje mnie. Bardzo. Powiem mu, ale co wtedy? Zadzwoni na policję by mnie zabrali?

- Nie zadzwonię po policję, po prostu mi powiedz.- kładzie dłonie na stole.

Mimowolnie się czerwienię. Chyba go nie doceniłem.

- Linnelin Nemes. Ale mówią na mnie Lin.

Wycofuję się szybko, jeszcze zaczną coś podejrzewać.

- Lin. Ładnie.- zdaje się, że moja odpowiedź go uspokoiła. Odchyla się na krześle i zamyka oczy. – Chociaż wiesz, to takie dziewczęce imię. Pasuje do ciebie, Lin.

Wystrzelam z krzesła jak z procy. Jeden krok i jestem przed nim. Wyciągam napięte palce w stronę gardła. Zaciskam dłonie na niezwykle ciepłej i delikatnej szyi, ciągnę w górę, sekundę potem przyciskam do ściany całą siłą. Zaczyna się krztusić, szamotać…

- Lin?

Jej drżący głos sprowadza mnie ma ziemię. Stoję, cały spięty. Czyje pulsowanie w skroniach i słyszę głośny szum. Zaciskam zęby i patrzę na jego uśmiechniętą twarz. Na te długie, jasne rzęsy i blond kosmyki. Na zmarszczki wokół ust…

Upadam bezwiędnie na krzesło. On dobrze wie, co robię. Jak zareaguję na każdy ruch. Niemożliwe, żebym był tak przewidywalny, tak bardzo nieskomplikowany. Zna każdą moją kartę. No właśnie.

Uśmiecham się. Nie mam nic do stracenia, więc czego mam się bać? Kładę powoli, jakby niepewnie dłonie na stole.

- Elko, Joonie.- podnoszę wzrok. Czekam aż łaskawie otworzy jedno oko i skieruje je na mnie. Pod tym przeszywającym, ciemnym spojrzeniem nic się nie ukryje.- Zabiłem go. Przyznaję się. Chciał zobaczyć, jak jego czaszka pęka na milion kawałków. Ja tylko trzymałem kij.

Blondyn wstaje. Z kieszeni płaszcza wyjmuje paczkę jakiś papieros i pudełko zapałek. Wkłada fajkę między wargi, a główką zapałki muska bok szarego pudełeczka. Chwilę patrzy na drobne, niebieskie płomyki wokół główki. Wkłada końcówkę papierosa w płomień, odczekuje kilka sekund i mocno się zaciąga. Wypuszcza dym i mówi cicho:

- Wiem.

Dym unosi się powoli do sufitu tworząc nieznane mi dotąd wzory. Zegar cicho odlicza czas, odlicza moje ostatnie godziny życia. Wszyscy to wiemy, cisza, która nastała tylko tego dowodzi. Z daleka słychać radio, Spiker cichym głosem komentuje sytuacje opisane w porannym wydaniu gazety. Nikogo nieobchodzące relacje z różnych wydarzeń…ale i tak słuchamy. Daje nam to poczucie monotonnej codzienności. Bezpiecznej, nudnej i zwyczajnie ludzkiej codzienności.




„...mówi się, że Bóg nie mruga. Zawsze z powagą patrzy na świat. Jednak w pewnym stopniu przypomina on człowieka. Czemu o tym wspominam? Bo urodziłem się akurat wtedy, kiedy zamknął oczy. Nie wiem dlaczego, może coś mu wpadło do oka? Kiedy jego powieki na ten ułamek sekundy opadły, moja matka płacząc urodziła właśnie mnie. Płakała nie z bólu, ale dlatego, że wiedziała. Jestem tylko cieniem. Cieniem samego Boga.”