Qwest
in dying world, rozdział 2
- Niestety ze względu na pańską chorobę, przypisanie leków
uspakajających nic nie da. Powiem więcej, dla pana było by to wydawanie
pieniędzy w błoto. Rozumie pan?
Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na mnie mętnymi oczami.
- Naprawdę nie żartuję. Proszę udać się do pielęgniarki w
pokoju 303 i dać jej…- wyrwałem kartkę z małego notesiku z uśmiechniętą starszą
panią trzymającą jakąś tabletkę i napisałem na jej twarzy krótką notatkę-…to.
Mężczyzna wstał i powolnym krokiem wyszedł z gabinetu.
Westchnąłem. Szczerze nie lubię tej pracy. Obcowanie z ludzi, których rodzina zginęła w wypadku, czy też poprzez morderstwo, napawa mnie wstrętem do społeczeństwa. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić osoby bogatej i zdrowej, która pomaga jakiemuś nieznanemu choremu. Pewnie dlatego zarabiam małe, acz wystarczające mi na życie pieniądze.
Westchnąłem. Szczerze nie lubię tej pracy. Obcowanie z ludzi, których rodzina zginęła w wypadku, czy też poprzez morderstwo, napawa mnie wstrętem do społeczeństwa. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić osoby bogatej i zdrowej, która pomaga jakiemuś nieznanemu choremu. Pewnie dlatego zarabiam małe, acz wystarczające mi na życie pieniądze.
- Dzień dobry panie Qwest. Kiedy ma pan następnego
pacjenta? –kobieta w koczku i białym kitlu weszła do pokoju. Następnie oparła
się o framugę drzwi i uśmiechnęła.
Szybko przeczytałem jej grafik, przez krótką chwilkę
pogadaliśmy o pogodzie, a następnie pożegnałem się mówiąc „przepraszam, mam coś
ważnego do załatwienia”. Oczywiście, miałem okienko.
- Ach…rozumiem. Nie miałby pan nic przeciwko, gdybym
przyszła jeszcze do pana dzisiaj wieczorem?- zapytała trzepocząc rzęsami.
Sorry,
ale n i e, przeszkadzasz mi w pracy.
- Oczywiście- uśmiechnąłem się.
Kobieta ta ma na imię Asali Whinner. Nadzoruje pracę, a
przy tym irytuje i przeszkadza. Tylko czeka, aż komuś puszczą nerwy i ją
wyrzuci z gabinetu. Wtedy ona wyrzuci tę osobę z pracy. Ostatnio czepiła się mnie,
co mi osobiście nie pasuje, ale nie mogę z tym nic zrobić. Jestem jak więzień-
podlegam ciągłej obserwacji. Jestem jak skazaniec- ciągle w zamknięciu. Różnica
jest tylko jedna- ja mam to zamknięcie wewnątrz siebie.
- Cześć Andrew. Dasz mi kartę Emilly Johnson?- mijając
recepcję usłyszałem.
- Mogę. Po co ci?- podszedłem do blatu i wychylając się
spojrzałem w oczy rudej recepcjonistce.
- Nie pytaj się po co tylko rusz dupę i przynieś te
cholerne papiery.
Na chwilę podniosła wzrok znad monitora i ponagliła mnie swoim zielonym spojrzeniem. Mocno kliknęła spację, a drukarka zaczęła pracować.
Na chwilę podniosła wzrok znad monitora i ponagliła mnie swoim zielonym spojrzeniem. Mocno kliknęła spację, a drukarka zaczęła pracować.
- No pospiesz się!- warknęła w moją stronę widząc, że się
nie ruszam.
Przyniosłem papiery i grzecznie usiadłem na krześle przy
recepcji. Dla zabicia czasu pogawędziłem z ładną psycholożką w obcisłym białym
topie i jej śliczną koleżanką, które akurat przechodziły obok. Tuż po ich
odejściu recepcjonistka dała mi plik papierów.
- Andrew, to są materiały dotyczące twojej przyszłej
pacjentki Sally Möller. Jak wiesz, nasza poradnia współpracuje z policją, więc
przebieg pierwszego spotkania będzie nadzorować osoba zajmująca się śledztwem.
- Hmm…- przerzuciłem kilka kartek- A co się stało z jej
rodziną? Z reguły rozeznanie* obserwuje matka lub ojciec.
- Zobacz stronę numer sześć. Tam masz wszystko napisane, a
teraz zjeżdżaj mam masę roboty- kobieta wstała i głośno stukając obcasami
oddaliła się.
Odłożyłem plik papierów na blat i odnalazłem właściwą
stronę. Przeczytałem kilka linijek.
"Ojciec (Bob Möller), matka (Jassie Möller) oraz siostra (Felicia Möller) zostali zamordowani w rodzinnym
domu letniskowym w dniu 04.08.2010. Sprawca nie zostawił żadnych
śladów. Jedynym świadkiem mogła być
Sally Möller, która podczas masowej rzezi ukrywała się
w szafie. Morderstwo było wyjątkowo brutalne, ofiarom wyrwano dwa
przednie zęby, paznokcie z
lewych dłoni i zrobiono trzy
nacięcia ostrym przedmiotem na tętnicy udowej oraz wspólnej szyjnej. Na ścianie, pod którą leżały ciała,
znajdował się napis „KU CHWALE WIECZNEJ SPRAWIEDLIWOŚCI”."
Zamarłem. Pamiętam jak wypisywałem na ścianie czerwonym
sprejem ten cytat. Pamiętam, że łzy ograniczały mi widoczność, że krew na
dłoniach krzepła. Czułem się na skraju załamania. Na skraju straty kontroli nad
oddechem dziewczyny. Nie mogłem zaakceptować tego czynu, mój umysł nie
pojmował, że wyssałem życie z najlepszej przyjaciółki. Że doprowadziłem do jej
śmierci.
CZUŁEM JAK SZALEŃSTWO
WYCIEKA POZA MOJE CIAŁO
SZALEŃSTWO, KTÓRE NIGDY NIE
POWINNO UJRZEĆ ŚWIATŁA
WYŚLIZGNĘŁO SIĘ Z CIEMNEJ
NORY
I ZOBACZYŁO SŁOŃCE
I NADAL JE WIDZI.
to jeszcze nie koniec...
* tak Andrew nazywa pierwsze spotkanie z pacjentem (wszystkie przypisy pochodzą od
autorki)
I krótka wiadomość na koniec rozdziału~!
Odcinki będą pojawiały się częściej niż dotychczas. Zachęcam do komentowania- wytykanie błędów ortograficznych etc. jest wskazane ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz