poniedziałek, 28 kwietnia 2014

[HATE] ROZDZIAŁ 1 "I hate you, you hate me, the world hates us"



I hate you, you hate me, the world hates us




Nie lubię ludzi. Ten ich głupi śmiech i miłość, wkurzają mnie. Nie rozumiem jak można pomagać komuś, nie myśląc o korzyściach z tego płynących. Nie zazdrościć, nie życzyć komuś śmierci. To takie głupie myślą, że przyjaźń i miłość trwa wiecznie. Bzdura! Wzajemna ufność i pomoc nie istnieją. Każdy jest sam, tylko najsłabsi trzymają się w grupie. Ja jestem sam. Zawsze byłem.

- Ej ty! Weźmiesz te papiery do sali 102, okey?- łysiejący mężczyzna po czterdziestce wręczył mi stertę dokumentów.

- Tak jest- mruknąłem w odpowiedzi i skierowałem się w stronę północnego skrzydła.

Nie lubię tego starucha. Rozkazuje wszystkim, a sam wcześniej wychodzi ze szkoły i udaje się do maid cafe poobserwować młode dziewczyny w strojach pokojówek. Jego żona puszcza się na lewo i prawo, a córka ma problemy z narkotykami. Jednak on się nie przejmuje, gdyż go to nie dotyczy. Żyje sobie spokojnie z myślą, że kiedyś wszystko się ułoży. Z myślą, że córka zrozumie, że to, co robi jest złe, że jego żona wróci do niego. Uśmiecha się serdecznie, niby pomaga, a i tak jest najgorszy. Nawet ja jestem lepszy. Idąc w górę schodów minąłem kilka pierwszoklasistek, które rozmawiały i śmiały się głośno. Kiedy skręciłem w miejscu gdzie kończyły się schody, usłyszałem rozmowę uczennicy z nauczycielką:

- Szeryl Minsoon? Zapraszam za mną.

- Mówi się „Cherry”, prze pani.

- Nie poprawiaj mnie dziecko, choć za mną.

Kobieta odwróciła się i podeszła do mnie. Mijając klepnęła mnie po ramieniu i uśmiechnęła się zalotnie. Skrzywiłem się. Dziewczyna zacisnęła szczęki tak mocno, że na policzkach pojawiły się białe plamy, a dłonie zwinęła w pięści. Zamknęła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła moje serce stanęło. W zielonych jak trawa mieniąca się w słońcu tęczówkach odbijał się ból, ale też pogarda i nienawiść. Uniosła delikatnie brodę i spojrzała na mnie z góry, jak na robaka. Stukanie obcasów nauczycielki ucichło, szkolny gwar umilkł. Były tylko jej oczy. Ciemne, mroczne, a jednocześnie czyste, niewinne. Jakby mówiły „nie moja wina, że świat jest taki”. Długie ciemno blond włosy delikatnie okalały jej podłużną twarz, a drobna klatka piersiowa unosiła się rytmicznie. Nie była piękna, ani nawet ładna, jednak w jej wyglądzie coś przykuwało uwagę, coś interesującego, niemoralnego. Twarz bez wyrazu i te płonące nienawiścią oczy- widok niecodzienny, nowość. Czułem jakby dziewczyna ruchami ciała chciała mi coś przekazać. Jej chód był dziwny, jakby spięty, ale naturalny, Jej gesty były zbyt wyrafinowane, sztuczne. Nagle gdzieś w oddali rozległ się zniecierpliwiony głos, który chwilę potem dotarł do mnie. Mówił:

- Szeryl rusz się, niepotrzebnie tracimy czas.

Dziewczyna kiwnęła głową i minęła mnie. Jej profil był jak profil lalki- ładny, ale bez wyrazu. Na twarzy nie odbijały się żadne emocje, tylko delikatne promienie słońca otarły się o jej policzek, kiedy przechodziła obok okna. Zrobiłem krok w przód i skierowałem się do sali na końcu korytarza ze złotą tabliczką na drzwiach głoszącą „102”. Rozmyślałem o Minsoon i zastanawiałem się, dlaczego rodzice nadali jej takie dziwne imię. Kiedy się je wymawia na myśl od razu przychodzi Monsun, czyli układ wiatrów, które w każdą porę roku wieją w inną stronę. Czyżby charakter Minsoon był aż tak bardzo zmienny?

- Ocho, pan Sonnenbaum cię przysłał? Połóż połowę dokumentów tutaj, a resztę tutaj.- Nauczycielka w koczku wskazała na prawy i lewy róg stołu, po czym wróciła do pisania na komputerze.

- Dobrze –odpowiedziałem i podzieliłem dokumenty na równe dwie części, po czym pożegnałem się i wyszedłem.

Wychodząc ze szkoły zaszedłem do księgarni. Kupiłem książkę Murakamiego zatytułowaną „Norwegian Wood”, a następnie udałem się do McDonalda naprzeciwko metra. Zamówiwszy jedzenie usiadłem i obserwowałem ulicę. Zabiegane business woman krzyczały coś do telefonów, ściskając swoje nesesery i torebki z czarnej skóry. Matki przechodziły na pasach prowadząc za rączkę małe kreatury zwane „dziećmi” ,które skakały wokół nich, albo chwiejnie stały na nogach. Niekiedy prowadziły przed sobą wózek z pomarszczonym niemowlakiem w środku, śliniącym się na wszystkie strony. Obok nich stali studenci z ASP ze zwojami papieru w rękach. Wyglądali na zestresowanych, śpieszyli się gdzieś. W tłumie idącym w stronę metra zauważyłem dwie zielone kropki. Zza otyłego mężczyzny w garniturze wychyliła się dziewczyna. Jak niespodziewany tajfun odwróciła się i zmieniła kierunek. Czarny płaszcz khaki powiewał, a kaptur wywrócił się na drugą stronę. Kiedy wyszła z tłumu, rozejrzała się i przycupnęła obok bezdomnego przykrytego szarym kocem, który trzymał wychłodzoną dłonią puszkę z napisem „na jedzenie”. Dziewczyna powiedziała coś do niego, a on uśmiechnął się odsłaniając żółte zęby. Podniosłem się z krzesła i nie odwracając wzroku od Minsoon, szybko wrzuciłem resztki jedzenia do czerwonego kosza, a tacę położyłem na stoliku obok. Wyszedłem z obskurnej knajpki i niby od niechcenia stanąłem naprzeciwko bezdomnego, wyjąłem telefon i zacząłem pisać niezaadresowaną wiadomość.

- Wybacz dziewczynko, ale nie korzystam z tego typu usług- mężczyzna powiedział patrząc w oczy Minsoon.

- Haha!- roześmiała się- A ja ich nie prowadzę. Chciałam tak tylko porozmawiać.

Zdziwiłem się. Dziewczyna nie wyglądała na taką, co potrafi się śmiać. Teraz jej oczy były przeciętne- szaro zielone. Wyglądały jakby narzucono na nie płachtę zwaną „kłamstwem”.

- No dobrze! O czym chcesz rozmawiać?- zapytał bezdomny ziewając.

- Wie pan- zignorowała jego pytanie- lubię bezdomnych. Są to ludzie, którzy przeżyli prawie wszystko. Dobrze wiedzą jaki jest ten świat. Zna pan kłamstwo, pogardę, nienawiść. Kocha pan ludzi?

- Hmm…- zastanowił się- Zasadniczo tak.

- No właśnie- skrzywiła się- Pan ich kocha. A nienawidzi pan obecnie kogoś?

- Ja? No cóż..tak.

- No właśnie!- uśmiechnęła się.

- Nie rozumiem- mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi.

-Chodzi o to, że ludzie są tacy sami. Ja nienawidzę kogoś, pan nienawidzi kogoś, a świat nienawidzi nas obojga.

Mężczyzna zastanowił się chwilę. Po czym przyznał jej rację kiwnięciem głowy.

- A wie pan czego ja jeszcze nienawidzę?- wstała i podała bezdomnemu kilka monet.

- Nie wiem.- przyjął pieniądze i podsunął koc wyżej.

- Nienawidzę kłamców. 



Spojrzała w tym momencie na mnie, tymi samymi przepełnionymi bólem oczami, z tą samą nienawiścią i pogardą. Bezdomny jakby naśladując ją, uśmiechną się złośliwie i wystawił język. Poczułem jak moje serce bije bardzo mocno, jak krew pulsuje mi w żyłach. Moje ciało jakby samo z siebie odwróciło się i pobiegło w tłum. Zatrzymałem się dopiero dwie ulice dalej, ciężko dysząc usiadłem na trawie pod jakimś różowym blokiem. Mój mózg szybko kalkulował to, co się stało. Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem, zobaczyłem tłum zmierzający do metra, matki z dziećmi i business woman. Znajdowałem się w obskurnym McDonaldzie, a przed sobą miałem zejście do metra. Wstałem i spojrzałem w dół. Czerwonej tacy nie było, tylko telefon leżał na środku z migającym ekranem. Podniosłem go drżącą dłonią i spojrzałem. 50 nieodebranych wiadomości. Przeczytałem pierwszą, po czym telefon wysuną się z mojej ręki i upadł na stół. Na czole wystąpiły mi kropelki potu, poczułem jak serce przestaje mi bić. Odwróciłem się powoli. W przeciwnym kącie sali siedziała dziewczyna z elektryzująco zielonymi oczami, a obok niej siedział mężczyzna. Obydwoje patrzyli mi w oczy, obydwoje uśmiechali się złowieszczo. Kiedy mężczyzna wywalił na chwilę język i odsłonił zęby, po plecach spłynęła mi zimna stróżka potu. Bezdomny miał na sobie garnitur, a Minsoon, czarny płaszcz khaki. Na telefonie wyświetliła się kolejna wiadomość.




                                                   Nienawidzę kłamców.

sobota, 26 kwietnia 2014

Ach...dwa miesiące za nami~!


Jak w tytule, "Qwest in dying world" (dla uproszczenia będę pisać QIDW) ma już dwa miesiące. Przypomnijmy sobie, że pierwszy post został wstawiony 16 marca- uznajmy tę datę za urodziny bloga. Mam nadzieje, że przeżyje on ten rok i być może następny ;)












piątek, 25 kwietnia 2014

Qwest in dying world, rozdział 2 "Nowa pacjentka"



 
Qwest in dying world, rozdział 2
 


- Niestety ze względu na pańską chorobę, przypisanie leków uspakajających nic nie da. Powiem więcej, dla pana było by to wydawanie pieniędzy w błoto. Rozumie pan?

Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na mnie mętnymi oczami.

- Naprawdę nie żartuję. Proszę udać się do pielęgniarki w pokoju 303 i dać jej…- wyrwałem kartkę z małego notesiku z uśmiechniętą starszą panią trzymającą jakąś tabletkę i napisałem na jej twarzy krótką notatkę-…to.


Mężczyzna wstał i powolnym krokiem wyszedł z gabinetu. 

Westchnąłem. Szczerze nie lubię tej pracy. Obcowanie z ludzi, których rodzina zginęła w wypadku, czy też poprzez morderstwo, napawa mnie wstrętem do społeczeństwa. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić osoby bogatej i zdrowej, która pomaga jakiemuś nieznanemu choremu. Pewnie dlatego zarabiam małe, acz wystarczające mi na życie pieniądze. 

- Dzień dobry panie Qwest. Kiedy ma pan następnego pacjenta? –kobieta w koczku i białym kitlu weszła do pokoju. Następnie oparła się o framugę drzwi i uśmiechnęła.

Szybko przeczytałem jej grafik, przez krótką chwilkę pogadaliśmy o pogodzie, a następnie pożegnałem się mówiąc „przepraszam, mam coś ważnego do załatwienia”. Oczywiście, miałem okienko. 

- Ach…rozumiem. Nie miałby pan nic przeciwko, gdybym przyszła jeszcze do pana dzisiaj wieczorem?- zapytała trzepocząc rzęsami.

Sorry, ale n i e, przeszkadzasz mi w pracy.
- Oczywiście- uśmiechnąłem się.
Kobieta ta ma na imię Asali Whinner. Nadzoruje pracę, a przy tym irytuje i przeszkadza. Tylko czeka, aż komuś puszczą nerwy i ją wyrzuci z gabinetu. Wtedy ona wyrzuci tę osobę z pracy. Ostatnio czepiła się mnie, co mi osobiście nie pasuje, ale nie mogę z tym nic zrobić. Jestem jak więzień- podlegam ciągłej obserwacji. Jestem jak skazaniec- ciągle w zamknięciu. Różnica jest tylko jedna- ja mam to zamknięcie wewnątrz siebie. 
- Cześć Andrew. Dasz mi kartę Emilly Johnson?- mijając recepcję usłyszałem.
- Mogę. Po co ci?- podszedłem do blatu i wychylając się spojrzałem w oczy rudej recepcjonistce.
- Nie pytaj się po co tylko rusz dupę i przynieś te cholerne papiery.

Na chwilę podniosła wzrok znad monitora i ponagliła mnie swoim zielonym spojrzeniem. Mocno kliknęła spację, a drukarka zaczęła pracować.
- No pospiesz się!- warknęła w moją stronę widząc, że się nie ruszam.
Przyniosłem papiery i grzecznie usiadłem na krześle przy recepcji. Dla zabicia czasu pogawędziłem z ładną psycholożką w obcisłym białym topie i jej śliczną koleżanką, które akurat przechodziły obok. Tuż po ich odejściu recepcjonistka dała mi plik papierów.
- Andrew, to są materiały dotyczące twojej przyszłej pacjentki Sally Möller. Jak wiesz, nasza poradnia współpracuje z policją, więc przebieg pierwszego spotkania będzie nadzorować osoba zajmująca się śledztwem.
- Hmm…- przerzuciłem kilka kartek- A co się stało z jej rodziną? Z reguły rozeznanie* obserwuje matka lub ojciec.
- Zobacz stronę numer sześć. Tam masz wszystko napisane, a teraz zjeżdżaj mam masę roboty- kobieta wstała i głośno stukając obcasami oddaliła się.
Odłożyłem plik papierów na blat i odnalazłem właściwą stronę. Przeczytałem kilka linijek.



"Ojciec (Bob Möller), matka (Jassie Möller) oraz siostra (Felicia Möller) zostali zamordowani w rodzinnym domu letniskowym w dniu 04.08.2010. Sprawca nie zostawił żadnych śladów. Jedynym świadkiem mogła być Sally Möller, która podczas masowej rzezi ukrywała się w szafie. Morderstwo było wyjątkowo brutalne, ofiarom wyrwano dwa przednie zęby, paznokcie z lewych dłoni i zrobiono trzy nacięcia ostrym przedmiotem na tętnicy udowej oraz wspólnej szyjnej. Na ścianie, pod którą leżały ciała, znajdował się napis „KU CHWALE WIECZNEJ SPRAWIEDLIWOŚCI”."



Zamarłem. Pamiętam jak wypisywałem na ścianie czerwonym sprejem ten cytat. Pamiętam, że łzy ograniczały mi widoczność, że krew na dłoniach krzepła. Czułem się na skraju załamania. Na skraju straty kontroli nad oddechem dziewczyny. Nie mogłem zaakceptować tego czynu, mój umysł nie pojmował, że wyssałem życie z najlepszej przyjaciółki. Że doprowadziłem do jej śmierci. 




CZUŁEM JAK SZALEŃSTWO WYCIEKA POZA MOJE CIAŁO

SZALEŃSTWO, KTÓRE NIGDY NIE POWINNO UJRZEĆ ŚWIATŁA

WYŚLIZGNĘŁO SIĘ Z CIEMNEJ NORY

I ZOBACZYŁO SŁOŃCE

I NADAL JE WIDZI.


to jeszcze nie koniec...









* tak Andrew nazywa pierwsze spotkanie z pacjentem (wszystkie przypisy pochodzą od 
autorki)
  

I krótka wiadomość na koniec rozdziału~!
Odcinki będą pojawiały się częściej niż dotychczas. Zachęcam do komentowania- wytykanie błędów ortograficznych etc. jest wskazane ;)