sobota, 14 listopada 2015

"0001" Gdy wspomnienia mnie zawodzą, przychodzę to tego parku. I wtedy przestaję odczuwać potrzebę pamiętania o tobie.

Wziąłem ją delikatnie za rękę. Przycisnąłem do ust i zamknąłem oczy. Gdybyś mogła mi odpowiedzieć, spytałbym się ciebie jak to jest być na samym dnie piekła. Ale twoje wargi już nigdy się nie rozchylą. Może to dobrze, a może nie. Nie wiem.

Słyszysz ten szloch? To na pewno nie jestem ja. Nie pokazuję jak bardzo byłaś mi droga. Chociaż jak patrzę na tych wszystkich ludzi to wiem, że nikt nie cenił cię tak jak ja. Oni tylko czują, że powinni płakać. A ja to wiem. Wiem, że gdybym uwolnił swoje łzy to twoja twarz rozmazałaby się, twój uśmiech przestałby istnieć. Cały ciężar zniknąłby od razu. Rozumiesz? To nie tak, że nic nie czuję, po prostu chce pamiętać to uczucie, ciebie.

Nie złość się. Mimo że twoja rodzina w rozpaczy wznosi dłonie ku górze, to ja dobrze wiem, że bliżej ci do ziemi niż do nieba. Czy jest mi smutno, pytasz? Być może. Wkładam dłonie do kieszeni i przeciskam się między ludźmi. Słyszę przyciszone głosy, obwiniające mnie o twoje odejście. Nie przejmuje się tym, nie martw się, wszystko w porządku.
Tłum zebrany przy tobie zostawiam w tyle, zbliżam się powoli do wyjścia, misternie żłobionej bramy, która wygląda jakby była z plastiku. Nie pada deszcz, nie ma słońca. Zwykły jesienny i pochmurny dzień. Ale ty lubiłaś takie dni. Kiedy Bóg nie płacze ani się nie śmieje.

Lubiłaś jak mocy wiatr zrywał z drzew ostatnie liście, lubiłaś maczać białą czekoladę w czarnej herbacie, lubiłaś tosty z czerstwego chleba, lubiłaś po stłuczeniu szklanki uśmiechnąć się do mnie. Nigdy nie chciałaś nikogo obrazić, choć nie była twoja wina to i tak przepraszałaś. Udawałaś, że ci na czymś nie zależy, chociaż twój świat pękał na drobne kawałeczki. Mówiłaś, że to w porządku śmiać się ze swoich błędów, a i tak miałaś łzy w oczach.

Jak się czuję? Nic mi nie jest. Widzisz? Uśmiecham się i idę powolnym krokiem przed siebie. Nie patrzę pod nogi, zadzieram lekko podbródek. Osoby, które mnie mijają nigdy by nie pomyślały, że wracam z pogrzebu.

Nie jestem wysoki. Dlatego mi też jest dużo bliżej do ziemi niż do nieba, tylko to nas kiedykolwiek z resztą łączyło. Ty byłaś blondynką, ja brunetem. Chciałaś być urocza i troskliwa, a ja odważny i przyjacielski. Tobie się udało, mi już nie. Ale to nic nie zmieniło. Nadal żyliśmy w dwóch różnych światach…

Całe życie sądziłem, że spotkanie ciebie było przeznaczeniem. Czymś, co musiało się kiedyś zdarzyć. Bez naszej woli, bez udziału innych, po prostu było to wpisane w historię. Chociaż nic nas do sobie nie przyciągnęło to i tak się spotkaliśmy. Puzzle połączyły się w ułamek sekundy, w jedną chwilę zaczęły do siebie pasować. Nie zdążyliśmy nawet mrugnąć.

Dokładnie wiedzieliśmy, co to oznacza. Ostatni początek zwiastujący koniec. Wszystko, co się kiedyś zaczyna musi się skończyć- bez względu na to czy chcemy, czy nie.
Zatem powiedz mi, czemu tak zażarcie walczyłaś? Chociaż czułaś zbliżający się koniec, oddech śmierci na karku. Zabawne, że teraz nic nie czujesz podobnie jak ja przez całe życie nic nie byłem w stanie poczuć. Ale delikatne pajęcze nici z tworzyły przez cały ten czas szczelną powłokę wokół mnie, teraz nie mogę się już zmienić.

Ludzie w moim wieku nie potrafią się zmieniać. Dobrze im z tym, co jest, wolą ustatkować się i spokojnie dożyć ostatnich dni. Usiłują żyć w kłamstwie, ale spokojnie, a nie tak jak chcą. Co nie oznacza, że ich pragnienia nie mogą być spokojne…jednak i tak nic z tym nie robią. Nie zajmują się czymś, czego sukces nie jest pewny, nie próbują nawet przeciwstawić się ogółowi. Jak bydło stoi w kolejce na ścięcie, tak oni bez sprzeciwu umierają.

Nikt nie uwierzyłby gdybym powiedział, że nie wiem, czego chcę od życia. Twoja śmierć niczego nie zmieniła, ani nie pogorszyła. Jest dokładnie tak samo jak było, nawet szum drzew się nie zmienił, ludzie nadal żyją według określonych norm i umierają według nich. Nie płaczę, nie śmieję się, nie jestem smutny.

Tylko w piersi pojawiło mi się dziwne uczucie. Trochę ciężkie, ale nie sprawia kłopotów. Kiedy coraz bardziej oddalam się od żelaznej bramy czuję jak delikatnie drga. Z każdym krokiem coraz mocniej, ignoruje je.

Wchodzę do parku. Brzozy ładnie okalają żwirowe alejki, ławeczki lekko uginają się pod starszymi osobami karmiącymi gołębie. W tym momencie powiedziałabyś „ patrz, tych ludzi za parę lat już nie będzie”. Jednak oni są, a ciebie już nie ma. Nadal wyciągają drżące dłonie i plotkuj o nieistotnych sprawach. 

„To smutne”- odpowiedziałbym.

„Czemu tam myślisz? Wcale nie są smutni, ty z resztą też.
Śmierć nie jest smutna.”- usiadłabyś na ławce i uśmiechnęłabyś się.

Nie wiem, co bym odpowiedział. Pewnie tylko patrzyłbym na wszystko i myślał, że cię kocham. Chociaż być może zaśmiałbym się krótko i odgonił gołębie.

To niedobrze, że ci ludzie tu są. W tym parku jest stanowczo za dużo wspomnień. Całą naszą podstawówkę tutaj przesiedzieliśmy, w liceum właśnie tamtą alejką spacerowaliśmy.

W piersi rosło to ciężkie uczucie. Wgniatało mnie w ziemię, spychało wnętrzności coraz niżej. Do gardła podeszło tylko pulsujące mocno serce. Zakryłem usta drżącą dłonią i schyliłem się. Poczułem jak coś pęka. Szybko, nagle, z cichym trzaskiem. Gdybym mógł płakać, moje policzki momentalnie pokryłyby się strumieniami łez. Ale prawda jest taka, że nie umiem. Było tak gorąco, że strumyki wyparowały, jakby ich nigdy nie było.

Prawie 15 lat temu przyszedłem do tego parku i usiadłem na ławeczce stojącej pod największym dębem- było słonecznie, a tylko ona stała w cieniu. Zdaje się, że były to moje pierwsze wagary. Naprawdę nie miałem co robić, szkoła wydawała się nudna. Wszystko stało w miejscu, nikt nie potrafił spojrzeć z innej perspektywy. Ludzie upchnięci w jednym budynku, mający tylko określony cel, do którego nie znają drogi.

Kiedy zadzwonił dzwonek, zamiast wybiec na boisko, powolnym krokiem skierowałem się w stronę przeszklonych drzwi na końcu korytarza, za którymi były schody awaryjne. Na wcześniejszej przerwie sprawdziłem czy są otwarte. Woźne w mojej szkole zachowywały się co najmniej jak psy gończe, w trzy minuty z parteru potrafiły znaleźć się na drugim piętrze i przyprowadzić na dywanik osobę, która akurat przeklnęła. Dobrze wiedziały, które drzwi powinny pozostać zamknięte, o której być w pobliżu łazienki, by wyłapać palaczy spędzających tam całe przerwy. Ale tego dnia schody awaryjne stały otworem, zapraszały wręcz do wykorzystania pomyłki sprzątaczek.

Przyspieszyłem kroku. Taka okazja się nie powtórzy…Szybciej, szybciej nigdy więcej nie będę w stanie uciec z tego przeklętego miejsca. Z trzaskiem otworzyłem drzwi i prawie spadłem na dół. Przeskakując co dwa stopnie w kilka sekund znalazłem się na samym dole.

Biegłem póki nie dodarłem do parku, póki szczęście i uśmiech losu nie przestały za mną podążać. Wiedziałem, że to co robię jest złe. Nie czułem ani poczucia winy, ani nie byłem specjalnie zadowolony. Skupiłem się na zmęczeniu i przyspieszonym oddechu.

Usiadłem na jedynej ławce w cieniu i zamknąłem oczy. Wsłuchałem się w ledwie wyczuwalne podmuchy wiatru, szelest liści…jakby malutki huragan przechodził przez park.

Zatrzymał się nade mną i wyszeptał:

- Uciekłeś?

Otworzyłem oczy i spojrzałem w górę. Huragan stanął nade mną, jej brązowe kosmyki podniosły się nieznacznie, biała koszula zafalowała. Twarz niewyrażająca emocji, puste oczy i delikatny uśmiech. Jasna skóra, czarny sweterek. Kiwnąłem nieznacznie głową.

- Laura.- usiadła obok.

- Luis.

Westchnąłem. Nie chcę tu być. Skoro już jej nie ma, to czemu te wspomnienia nadal są? Skoro jesteś w piekle, na samym jego dnie, to jakim prawem mnie każesz?