Granice mojej świadomości
Tego dnia zrozumiałem coś, czego nie byłem w stanie pojąć przez całe życie.
Żyję już tyle lat, a dopiero teraz zdałem sobie sprawę, z czego wszystkie moje
problemy wynikały, co było ich przyczyną, co sprawiło, że skończyłem w takim, a
nie innym miejscu. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Po prostu nie jestem w stanie
przyznać się do winy.
Wszystko zaczęło się tego, że polecono mi pójść do specjalisty. On mi
pomoże, tak przynajmniej myślałem. Poszukałem w książce telefonicznej jakiegoś
małego, prywatnego gabinetu. Dodzwoniłem się dopiero za drugim razem, a
czekanie na połączenie było chyba najgorszym przeżyciem w moim życiu. Zacząłem
się wtedy zastanawiać czy dobrze robię i czy to w ogóle ma sens. Gdyby się
okazało, że żadnego problemu nie ma to straciłbym czas, który mogłem
przeznaczyć na coś bardziej relaksującego. Choć dobrze wiedziałem, że to
nieprawda... Ściskałem mocno słuchawkę, mając nadzieję, że nikt nie odbierze.
Poszedłbym zadowolony do domu z myślą, że próbowałem, ale nie wyszło. Mój umysł
nie postrzegłby tego, jako swoistą porażkę, ale jako małą, nic nieznaczącą
pomyłkę.
Jednak kiedy już odkładałem telefon, usłyszałem kobiecy głos. Bezmyślnie,
można powiedzieć, odruchowo podniosłem aparat i umówiłem się na wizytę.
Podświadomie miałem nadzieję, że sama rozmowa da mi odpowiedź.
Następnego dnia z nieukrywaną niechęcią poszedłem do kliniki. Miałem
przeczucie, że mimo wszystko robię coś nie tak, jakby nie po kolei. Wiedziałem,
że nie wypadało odwołać, a już tym bardziej zignorować całe zajście. Tak się po
prostu nie robi. Choć stojąc przed budynkiem pomyślałem, że i tak nie ma dla
mnie nadziei. Mimo, że białe ściany przyprawiały o łzawienie oczu, jak się na
nie za długo patrzyło, solidne drzwi wyglądały na bardzo ciężkie do
przesunięcia, a ogródek też był jakoś tak aż za bardzo zadbany to chwyciłem
klamkę. Wiedziałem, że jeden krok dzieli mnie od prawdy. Jednak naprawdę nie
chciałem jej znać. Gdyby się okazało, że mimo wszystko jest dużo gorzej niż
przypuszczam, to byłby koniec. Westchnąłem. Za swoje błędy trzeba zapłacić. Nie
mogę już dłużej uciekać. Z resztą nieważne, co się stanie i tak nic się nie
zmieni.
W recepcji powitała mnie długonoga studentka w granatowym garniturze znanej
marki. Od razu, nawet nie zapytawszy mnie o nazwisko, wskazała drzwi znajdujące
się przy fikusie. Roślina była niezwykle zadbana. Minąwszy ją, chwyciłem
srebrną klamkę. Podenerwowany pociągnąłem za nią mocno. Czemu drzwi w tym
budynku muszą być takie ciężkie?
Przez 10 minut stałem przed biurkiem, a kobieta nadal kręciła się na
obrotowym krześle. Mocno odpychała się zgrabną nogą w białych balerinach od
błyszczącej nowością podłogi i zamykała oczy. Ciemne kosmyki podnosiły i
wirowały wokół drobnej twarzy. Pomyślałem, że wygląda jak Meduza i skrzywiłem
się. Żmije są straszne. Jednak brunetka, nie zwracając uwagi na mnie, nadal
kręciła się na krześle. Po chwili, jakby przypomniała sobie o czymś ważnym,
zatrzymała się uderzając kolanem z impetem o kant białego biurka. Kubeczek z
długopisami niebezpiecznie się zachwiał, a temperówka spadła na ziemię.
Potoczyła się ona aż pod metalową szafę rozsiewając wokół kawałki granitu i
wiórków po ołówkach. Kobieta jęknęła z bólu i zacisnęła zęby. Przez krótką
chwilę trzymała się za kolano i oddychała głęboko. Nie wiedziałem, co zrobić.
Nie mogłem wydobyć z siebie słowa, z resztą, co niby miałem powiedzieć?
Chrząknąć głośno nie wypadało, a żadne zdanie nie pasowało do tej sytuacji.
Kiedy kobieta podniosła głowę i mnie wreszcie zauważyła zrobiła niezwykła minę.
Najpierw otworzyła szeroko oczy, jakby przestraszona, po chwili zmarszczyła
brwi by następnie wydać z siebie ciche „ach”. Moje dziwne przeczucie się
potwierdziło. Za nic nie chcę, by taka osoba mnie konsultowała.
- Pan Lucius Cohen?- szybko włożyła okulary leżące na biurku - Konsultacje jak
mniemam?
Kiwnąłem powoli głową. Miałem ochotę wyskoczyć przez okno, źle zrobiłem, że
tu przyszedłem. Bardzo źle.
- Proszę się nie krępować i siadać.- wskazała dłonią w róg pokoju. I
zaczęła przeglądać gruby plik papierów.
Podszedłem powoli, ostrożnie omijając zawartość temperówki rozsypaną na
podłodze. Starałem się nie spuszczać oczu z kobiety. W zaciemnionym kącie stał
ogromny fotel. Czarna skóra połyskiwała się lekko, a sam mebel pachniał
plastikiem. Pewnie był nowy, prosto przywieziony z fabryki czy też robiony na
zamówienie. Osobiście nigdy nie przepadałem za takim zapachem.
Usiadłem. Poczułem jak się miękko zapadam, a przyjemny chłód otacza mnie ze
wszystkich stron. Westchnąłem i zamknąłem oczy. Ostatnią rzeczą, o której
marzyłem w takim momencie był sen, a i tak ledwo mogłem się mu oprzeć. Ciemność
sprawiała uczucie delikatnej i bezbronnej. Pierwsze raz od bardzo, bardzo dawna
tak łatwo się odprężyłem i zostawiłem wszystko za sobą.
- Proszę nie spać, już zaczynamy.- usłyszałem tylko jak kobieta przestawia
jakieś krzesło.
Metal nieprzyjemnie uderzył o podłogę, pewnie krzesło była tak ciężkie, że
nie mogła go podnieść. Otworzyłem oczy i starałem się oprzytomnieć.
- Wygodny jest, prawda?- postawiła krzesło naprzeciwko mnie i usiadła
szybko.
Kiwnąłem głową i odsunąłem się od oparcia. Spojrzałem na nią.
- Pani doktor…-zacząłem uśmiechając się przyjaźnie.
Kobieta szybko podniosła dłoń by mi przerwać, następnie strzepnęła
niewidoczny paproszek z jasnych jeansów.
- Co pana tutaj sprowadza?- założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się
profesjonalnie.
Zmarszczyłem brwi. Nie do końca wiedziałem, co to miało znaczyć. Miałem
druzgocące wrażenie, że jeszcze żaden lekarz nie wydawał mi się tak kompetentny
jak ona. Usilnie próbowałem zwalczyć tą myśl przywołując przed oczy zdarzenie z
krzesłem obrotowym. Jednak wrażenie to nie ustępowało. W momencie, w którym
usiadłem na fotelu, w głębi serca poczułem, że jej ufam. W pełni, do granic
możliwości. Nic nie mogło stanąć temu naprzeciw, nic nawet nie próbowało się
sprzeciwić. Wiedzieliśmy, że to uczucie będzie trwało wiecznie. Nasze
zrozumienie było pierwotne, wrodzone.
Wziąłem głęboki wdech.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć.- pochyliłem się ledwo powstrzymując łzy.
Cisza.
Kobieta podniosła powoli wzrok. Ciemnymi oczami badała moją bladą twarz,
dokładnie przyglądała się zaciśniętym ustom. Starałem się nie pokazywać po
sobie w jak beznadziejnym jestem stanie. Tak bardzo chciałem, by nie zauważyła.
Mogła powiedzieć, że wszystko w porządku. Uwierzyłbym w to całym sercem tak
mocno, że stałoby się to prawdą. Zacisnąłem dłonie na oparciu fotela i
przygryzłem wargę. Błagałem każdego boga o wybaczenie. Jednak żaden z nich nie
drgnął, nawet się nie uśmiechnął. Jakby wszyscy starali się mnie upokorzyć,
pokazać, że ich nie obchodzę. Zgodnie przybierali obojętne maski i jak
Budda ze spokojem obserwowali całą sytuację.
- Nikt nie jest w stanie mi pomóc. Żadna osoba nie potrafi mnie przekonać.
Jakby ten świat był innym wymiarem, a ja bezsensownym płomieniem niedającym
nawet ciepła. Niby świecę, ale przecież nie mam dla kogo. Stoję w miejscu. Cały
czas, beznamiętnie wykonuję to, co mi każą, bez sprzeciwu robię to, co mi
powiedzą. – zakrywam dłońmi mokrą od łez twarz.
Zapadam się w fotelu i wycieram policzki rękawem bluzy. Na rękawie widać
ciemnozielone mokre plamy, na skórze czuję ich nieprzyjemne zimno. Uspokajam
oddech i otwieram oczy, chcę zobaczyć jej minę, usłyszeć głos. Ufam kobiecie,
które mnie musi uratować. To ona jako jedyna wypowie zadowalające mnie słowa.
Czuję to na całym ciele.
- Czujesz się pusty? Jakbyś nigdy nie istniał…- oparła głowę na dłoniach i
zamknęła oczy.- Delikatnie, dzień po dniu tracisz przekonanie. Boisz się, ach,
tak bardzo się boisz. Pytanie tylko, czy ci to przeszkadza.
Bardzo powoli podniosła powieki i spod ciężkich rzęs spojrzała na mnie.
Zadrżałem, jej twarz nie wyrażała emocji. Pusta twarz. Maska? Nic nie poczuła,
nawet się nie wzruszyła…Przez drobną szparę w drzwiach wkradła się cisza.
Powoli, z nabożeństwem zniszczyła wszystko i spojrzała mi w oczy…
- Ach…biedny jesteś Luciusie. Nie ma dla ciebie nadziei z resztą dobrze o
tym wiesz. Jesteś jak plastikowa butelka, bardzo łatwo cię zgnieść. Nikomu
niepotrzebna pusta butelka, której nic już nie uratuje.
Na krótką chwilę przestałem myśleć. Kobieta coś mówiła, jednak jej słowa do
mnie nie docierały. Nie mam już czasu na takie głupoty. Czemu nie
powiedziała tego co powinna? Zatrzymała się i nie może ruszyć z miejsca, jak
cały świat. Zaufałem jej. Tak bardzo, aż do granic możliwości, jednak ona mnie
odrzuciła. Z całym przekonaniem, z nieuchwytną pewnością.
Kobieta wstała i zamyślona zaczęła przechadzać się po pokoju. Kilka razy
zdeptała wiórki z ołówków i potknęła się prawie o temperówkę leżącą na ziemi.
- Wydaje mi się, że jest jedna osoba, która może ci pomóc.
Stanęła przy metalowej szafce i niezdecydowanie zmarszczyła brwi. Zdziwiłem
się. Wstałem powoli z fotela i zapytałem, kim jest ta osoba.
- To ty Luciusie.
- To niemożliwe…- śmieję się cicho.
- Ależ owszem. Przestań się okłamywać. Jest dużo gorzej niż myślałeś, a
wszystkiemu sam jesteś winny.- uśmiecha się krzywo.- Zapamiętaj, że jeżeli nie
chcesz pomocy, nie otrzymasz jej.
To zrozumienie jest pierwotne i niezależne ode mnie. Kiwnąłem głową na
znak, że już wiem co dalej. Chociaż nie miałem pojęcia, nie byłem w stanie
pojąć znaczenia tych słów. Wykraczało to poza moje pole myślenia tak bardzo, że
aż stanęło mi chwilę serce.
W tamtym momencie zrozumiałem, czemu poczułem do niej zaufanie. Pierwotne,
wrodzone. Ona też nie rozumie. Kompletnie nie wie powinna odpowiedzieć, a ja
nie wiem, o co tak w zasadzie zapytać.
Podziękowałem i wstałem z fotela. Kiedy byłem przy drzwiach kobieta
powiedziała cichutko:
- Luciusie…mam nadzieję, że wiesz, że między nami nie ma zaufania, jest
tylko zrozumienie.
- Wiem pani doktor. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę.- uchyliłem szybko
drzwi. Chciałem jak najszybciej stąd wyjść zanim zdążę znaleźć odpowiedź na
moje pytanie.
- Jak myślisz, czyja to wina?- jeszcze bardziej ściszyła głos. Chociaż
chciała żebym to usłyszał, to nadal w jej głosie czaiła się nadzieja, że mimo
wszystko wyjdę bez świadomości prawdy. Łudziła się, że nie zrozumiem, zamknę
oczy i zasłonię uszy.
- Wiem.- wyszeptałem zatrzaskując bardzo mocno drzwi.- Doskonale to wiem.
***
Ta praca została wysłana na konkurs, jednak nic nie wygrała. Zastanawiałam się dlaczego i doszłam do wniosku, że
to niedobrze. Ta praca tego potrzebowała. Ciągle się zastanawiam...jak to
możliwe? Teraz nie ma to sensu. Zabawne, nigdy go raczej nie miało. Niedobrze. Zdaje się, że ludzie nie doceniają. Nic się nie stało. Kiedyś wszyscy nam się będą kłaniać, czyż nie Spikerze? Poczekajmy jeszcze chwilkę, przemilczmy tę ostatnią sekundę. Powoli oddychajmy i piszmy dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz