niedziela, 22 lutego 2015

~Let’s forget about little dying star~ Rozdział 12 "To miejsce mnie zabije!"




Nie podoba mi się tutaj. Powiem wprost- nienawidzę tego miejsca. Nikt mnie nie słucha. Nikt mnie nie próbuje wysłuchać. Zapisują tylko moje słowa. Z tym tępym spojrzeniem pytają, czy wszystko zrozumieli. Nic nie rozumiecie. 


- Ekhm…coś ci się jeszcze przypomniało?- barczysty facet w kitlu wstaje z krzesła.

Otwieram oczy.


Pamiętam wszystko. Każdy szczegół, każde żłobienie w latarni. Każdą noc i dzień, każdą warstwę. Dokładnie wiem, kogo spotkałem, co ta osoba zrobiła.


- Nie.- odwracam się w stronę okna.


Ch-chwila…

Nic nie rozumiem.


To nie możliwe...


Nie wierzę w to.




Rozglądam się skołowany. Nie ma szans, żebym się mylił. Wyraźnie widziałem światło słoneczne odbijające się na podłodze, czułem delikatny powiew wiatru. Za oknem są łąki, pełne nieznanych mi kwiatów, pełne zbóż. Wokół domu nie ma nic poza nimi. Nienawidzę ich…przyprawiają mnie o mdłości…


- Gdzie jest okno?- mój głos lekko drży, boję się usłyszeć odpowiedź.






Po chwili ciszy uświadamiam sobie, że jestem tu całkiem sam.






Pytanie zostało rzucone w próżnię. W głęboką studnię bez dna. W nicość, we wszystko, w każdy zakątek umysłu.


Zaczynam się gubić. Nie potrafię pojąć, co się dzieje, gdzie jestem. Umieram. Ale przecież już umarłem. Tam…skoczyłem i znalazłem się tutaj. Nie ma innego wytłumaczenia. Nawet na zbędnych warstwach mnie nie chcą? To nie możliwe. Nie mam halucynacji. Nie jestem chory, nie umieram. 


Przez te myśli momentalnie zaczynam się pocić. Pod pachami pojawiają się mokre plamy, do pleców przywiera koszulka. Do oczy cisnął się łzy, nawet nie zauważam, gdy spadają na ziemię.


Drżącymi dłońmi dotykam zimnej ściany. Jej chrapowatość i rzeczywistość mnie denerwuje. Ale istnieje. Czuję jej obecność.


- Lin?


Zamieram.


- Lin, choć tutaj.


Ten głos mnie paraliżuje. Nie mogę oddychać. Moje serce przestaje bić…



- Ej, co ty się tak gapisz na ścianę?


Odwracam się.


W drzwiach stoi blondynka, marszczy brwi i macha jakąś kartką papieru. Spod kitla wystają czarne, luźne spodnie i niebieska koszula.

Wszystkie myśli się rozpływają. Znikają tak szybko, jak się pojawiły. Wołający mnie głos milknie. Czuję niemal ulgę, że ktoś go zakłócił. Nie wiem czy bym wytrzymał rozmowę.


- Przyszłam tak tylko dla podsumowania.- staje w drzwiach.- Wszystkie badania są w normie, tylko trochę ciśnienie masz za wysokie. 


- To…wszystko?- szybko wycieram mokrą twarz i próbuję jakoś nie pokazać po sobie, co się przed chwilą stało.


Kobieta przygląda mi się badawczo. 


- Wiesz, co to są te zbędne warstwy, prawda?- szepcze.


Przełykam głośno ślinę. 


- Każda warstwa symbolizuje jedno istnienie ludzkie. Ich liczba jest ograniczona, dlatego te nieużytkowane muszą być jak najszybciej usunięte. Ale…- zamyka oczy.


- A-Ale co?- nie chcę tego słyszeć. Tak bardzo nie chcę…


- Ale czasami, żeby utrzymać się przy życiu, Zielarka niszczy kilka warstw jednocześnie. Każda z nich, nie ważne, czy było na niej życie czy nie, ginie.- otwiera powoli oczy.- Wiesz ile osób umiera w ten sposób? 


- Z-zbędne warstwy to…


- Miejsce gdzie nic nie ma. Nic nie jest tam w stanie żyć. – kobieta wychodzi z pokoju.


Słyszę krzyk. Widzę krew na ścianie.


„Nie oddycha?”
 

„Nie żyje?”


„Nie żyje.”



Ja...to pamiętam..chyba?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz