Niezbyt
przepadam za ciemnością. Nikt jej chyba specjalnie nie lubi, mimo tego, że żyje
dłużej od światła, jest ciekawsza od światła. Będąc nastolatkiem, specjalnie
spędzałem czas w zamkniętej, ciemnej przestrzeni aby przyzwyczaić się do niej.
Nie potrafiłem opanować drżenia rąk i mrocznych scenariuszy pojawiających się w
głowie, wizji nagłej śmierci.
Tutaj
jest tylko ciemność, oczy zaczynają łzawić jak za długo patrzy się w głąb. Nie
wiem ile tu jestem, może miesiąc, może kilka dni. Powoli nabieram odwagi by
zeskoczyć z latarni.
Nigdy
nie byłem odważny, jakoś zawsze bałem się o swoje życie. Może i nie miało
znaczenia i było dość bezsensowne, bezcelowe to jednak było moje. Kiedy
człowiekowi zabiorą wszystko, rodzinę, przyjaciół, wolność, to pozostaje tylko
życie. A wtedy można zrobić wszystko. Porzucić wszystko, bo się nie ma nic.
*
Powoli
zaczynam się krztusić, czuję jak powietrze gęstnieje. Coś się zbliża,
ewidentnie to widać. Lampa skrzypi coraz bardziej, żarówka chwieje się w
środku. Oddycham coraz szybciej, na czole pojawiają się drobne kropelki potu.
Serce podchodzi mi do gardła, jakbym za chwilę miał zwymiotować, a następnie
oszaleć. Ciśnienie nagle się zmienia, czuję jakbym miał w głowie wielki
marmurowy kamień. Rozglądam się i zaczynam mówić do siebie.
-
Jeżeli nie skoczę, to umrę tutaj. Jeżeli skoczę, możliwe, ze rozerwie mnie na
strzępy…Co robić, co robić…
Powietrze
nagle się ochładza. Niemal czuję jak pot okalający moje ciało zamarza.
Zaciskam
powieki.
Szybko,
muszę skoczyć!
Nie
mogę się ruszyć, a ściślej latarnia nie chce abym odszedł.
W
gardle pojawia się coś, co uniemożliwia mi mówienie, zaczynam nierównomiernie
oddychać.
Zakrywam
głowę rękami i próbuję uspokoić nerwy.
Przecież nic się
nie stanie, przeżyjesz, a nawet jeżeli nie, to zrobiłeś wszystko co chciałeś,
czyż nie mój ukochany? Jak skoczysz, wszystko się zakończy, nic się nie zacznie.
Kiwam
głową. Jak mogłem o tym zapomnieć? Nic już mi nie zostało, nic, oprócz życia.
Prawda,
mój ukochany? Skacz. Rób to, czego nigdy nie byłeś w stanie. Giń.
Pochylam
się i uginam nogi. Biorę głęboki wdech.
Nagle
spadam. Ktoś spada razem ze mną. Nie skoczyłem, zostałem zepchnięty.
Krew
z rany na głowie spływa po karku, następnie po plecach.
Z
nosa tryska czerwona ciecz. Nic nie widzę, chyba krzyczę, ale dźwięk nie
dociera do moich uszu. Zaciskam pięść, nie jestem w stanie niczego innego
zrobić. Powoli, delikatnie, jak topniejący płatek śniegu umieram. Wyłączam
wszystkie zmysły, oddzielam duszę od ciała. Ktoś spada ze mną. Słyszę jego
ciszę, czuje jego nieuchwytną obecność.
Nagle
przed oczami pojawia mi się łąka.
Ogromna
łąką pełna wysokich traw.
Odczuwam
w stosunku do niej ogromną nienawiść. Ktoś kto ze mną spada otwiera oczy. Jego
spojrzenie dokładnie bada moje myśli, ogląda każde z moich wspomnień.
Słowa
rozrywają mi uszy, wlewają do płuc zabójczą krew. Słyszane w mojej głowie z
echem odbijają się od ścian czaszki. Krztuszę się.
Słodki głos potęguje męczarnie.
Ciszy śpiew spina nerwy, zrywa zakrzepłą krew.
Mój najdroższy,
mój najmilszy
Dlaczego jeszcze
cię nie ma?
Obiecałeś mi
gwiazdkę z nieba
Gdzie moje
gwiazdka, moje marzenie?
Nie żyje?
Umarła?
Przecież jej tu
nie ma
Jeszcze żyje?
Gwiazdko ma
Gdzie zgubiłaś
się?
Gdzie jesteś,
gdzie jesteś?
Mój kochany aniołeczku,
Mój najmilszy
skarbeczku.
Podnieść się z
ziemi,
Strzepnij strach
i krew
Zostaw tylko
ból.
On cię zabije.
Wiesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz