poniedziałek, 25 sierpnia 2014

~Let’s forget about little dying star~ Rozdział 7 "Until the day I die just forget about me"





Wstaję. Łóżko okropnie skrzypi przy najmniejszym ruchu, dźwięk ten jest nieprzyjemny dla uszu. Przypomina mi piski palonych dzieci.
 

Tego dnia, zrozumiałem coś, czego nie byłem w stanie pojąć przez całe życie. Chociaż może życie to złe słowo. Bardziej pasuje istnienie. Byłem w tym świecie, jednocześnie żyjąc poza nim. Dlatego kiedy trafiłem na zbędne ziemie nie panikowałem, w końcu byłem tam od samego początku. 



Szukam wzrokiem zegara. 



Ach, no tak.



Tutaj nie funkcjonuje ten czas.



Wstaję. Choć robię to powoli przed oczami i tak wyskakują białe plamy. Głowa pulsuje uporczywym bólem, jakby mózg miał za chwilę rozsadzić czaszkę. 

Siadam na łóżku.Przepocona koszulka klei się do pleców. Próbuję ją zdjąć, jednak materiał bardzo mocno przywarł do ciała. Biorę głęboki wdech i kilkoma mocnymi ruchami rozrywam koszulkę. Rzucam ją na podłogę, nogą przesuwam pod łóżko.


Przeczesuję palcami włosy, wstaję i szybkim krokiem podchodzę do uchylonych drzwi. Po przekroczeniu progu dopadają mnie okropne zawrotu głowy. Upadam na twardą podłogę.




 *


Ktoś się schyla, woła jakieś niezrozumiałe słowa do innej osoby. Leżę twarzą w dywanie, oddychanie przychodzi mi z trudem. Jest zadziwiająco bezboleśnie. Nie szamoczę się, nawet nie próbuję otworzyć szerzej oczu.


 *


 Następuje chwila ciszy. W niej czuję bezsilność, jednak nie sprawia ona problemu. Bardzo delikatnie otula mnie swoim drobnym, zimnym ciałem. Zaciska malutką dłoń na szyi. Nie chcę jej dusić. Czemu ona to robi? Zabija siebie. Mnie. Nas.



Ucisk w piersi. Czuję jak krew pulsuje mi w uszach. W ustach pojawia się metaliczny smak, po chwili na brodzie płyną czerwone strumienie.



Zaczynam się krztusić. Chcę wstać, szamoczę się, coś przytrzymuje moje ramiona, nogi przykuwa do podłoża. Brakuje mi powietrza, szybko tracę siły. Napinam wszystkie mięśnie, szeroko otwieram oczy. Nic to nie daje, głowa staję się coraz cięższa, z trudem ją podnoszę. Ktoś zaciska ręce na szyi, przykłada mi dłoń do ust, zakrywa nos. Nie mogę oddychać.






Umieram.






Wewnętrznie czuję, że nie mogę się jeszcze poddać.  Zaczynam napinać kolejno mięśnie nóg, brzucha i rąk. Na przemian to się zwijam, to prostuję. Zamykam oczy, nie mogę tracić energii na mruganie. Dłonie od początku zaciskały się z tą samą siłą, przez to mam potwierdzenie, że słabnę. Z każda chwilą, coraz szybciej. 
 

Niespodziewanie pojawia się rosnące uczucie bezsilności. Boję się, mój umysł przesiąka pierwotnym strachem. Uczucie jest tak potężne, że zaczynam się mimowolnie trząść. Nie mogę krzyczeć. Nie mogę się ruszać. Czuję tylko piekielny strach. 



W gardle pojawia się jakby gula, zaczynam wolniej myśleć. Po chwili nie czuję już zaciskających się dłoni. Z resztą jest mi obojętne, czy umrę czy nie. Bezsilność zaatakowała mój umysł, delikatnie zmieniając trybiki.



*


Statek się oddala. Zostawia tylko mocne żłobienia w wodzie. Zlewają się one ze sobą i znikają pod taflą oceanu. Patrzę na to ze wszystkich stron. Słońce odbija się od wody, jestem skąpany w fałszywym blasku.  Nic nie czuję. Obojętny jest mi ten świat, nie interesuje mnie życie, nie obchodzi mnie śmierć.






Po prostu nic mnie już nie obchodzi. 







poniedziałek, 4 sierpnia 2014

~Let’s forget about little dying star~ Rozdział 6 "Darkness full of dying stars"



Niezbyt przepadam za ciemnością. Nikt jej chyba specjalnie nie lubi, mimo tego, że żyje dłużej od światła, jest ciekawsza od światła. Będąc nastolatkiem, specjalnie spędzałem czas w zamkniętej, ciemnej przestrzeni aby przyzwyczaić się do niej. Nie potrafiłem opanować drżenia rąk i mrocznych scenariuszy pojawiających się w głowie, wizji nagłej śmierci.

Tutaj jest tylko ciemność, oczy zaczynają łzawić jak za długo patrzy się w głąb. Nie wiem ile tu jestem, może miesiąc, może kilka dni. Powoli nabieram odwagi by zeskoczyć z latarni. 

Nigdy nie byłem odważny, jakoś zawsze bałem się o swoje życie. Może i nie miało znaczenia i było dość bezsensowne, bezcelowe to jednak było moje. Kiedy człowiekowi zabiorą wszystko, rodzinę, przyjaciół, wolność, to pozostaje tylko życie. A wtedy można zrobić wszystko. Porzucić wszystko, bo się nie ma nic.


*


Powoli zaczynam się krztusić, czuję jak powietrze gęstnieje. Coś się zbliża, ewidentnie to widać. Lampa skrzypi coraz bardziej, żarówka chwieje się w środku. Oddycham coraz szybciej, na czole pojawiają się drobne kropelki potu. Serce podchodzi mi do gardła, jakbym za chwilę miał zwymiotować, a następnie oszaleć. Ciśnienie nagle się zmienia, czuję jakbym miał w głowie wielki marmurowy kamień. Rozglądam się i zaczynam mówić do siebie.

- Jeżeli nie skoczę, to umrę tutaj. Jeżeli skoczę, możliwe, ze rozerwie mnie na strzępy…Co robić, co robić…

Powietrze nagle się ochładza. Niemal czuję jak pot okalający moje ciało zamarza.
Zaciskam powieki.

Szybko, muszę skoczyć!

Nie mogę się ruszyć, a ściślej latarnia nie chce abym odszedł.

W gardle pojawia się coś, co uniemożliwia mi mówienie, zaczynam nierównomiernie oddychać.
Zakrywam głowę rękami i próbuję uspokoić nerwy.

 Przecież nic się nie stanie, przeżyjesz, a nawet jeżeli nie, to zrobiłeś wszystko co chciałeś, czyż nie mój ukochany? Jak skoczysz, wszystko się zakończy, nic się nie zacznie.

Kiwam głową. Jak mogłem o tym zapomnieć? Nic już mi nie zostało, nic, oprócz życia.
Prawda, mój ukochany? Skacz. Rób to, czego nigdy nie byłeś w stanie. Giń.

Pochylam się i uginam nogi. Biorę głęboki wdech.

Nagle spadam. Ktoś spada razem ze mną. Nie skoczyłem, zostałem zepchnięty.

Krew z rany na głowie spływa po karku, następnie po plecach. 

Z nosa tryska czerwona ciecz. Nic nie widzę, chyba krzyczę, ale dźwięk nie dociera do moich uszu. Zaciskam pięść, nie jestem w stanie niczego innego zrobić. Powoli, delikatnie, jak topniejący płatek śniegu umieram. Wyłączam wszystkie zmysły, oddzielam duszę od ciała. Ktoś spada ze mną. Słyszę jego ciszę, czuje jego nieuchwytną obecność.

Nagle przed oczami pojawia mi się łąka.

Ogromna łąką pełna wysokich traw.

Odczuwam w stosunku do niej ogromną nienawiść. Ktoś kto ze mną spada otwiera oczy. Jego spojrzenie dokładnie bada moje myśli, ogląda każde z moich wspomnień. 

Słowa rozrywają mi uszy, wlewają do płuc zabójczą krew. Słyszane w mojej głowie z echem odbijają się od ścian czaszki. Krztuszę się.

Słodki głos potęguje męczarnie.
Ciszy śpiew spina nerwy, zrywa zakrzepłą krew.

Mój najdroższy, mój najmilszy
Dlaczego jeszcze cię nie ma?
Obiecałeś mi gwiazdkę z nieba
Gdzie moje gwiazdka, moje marzenie?
Nie żyje? Umarła?
Przecież jej tu nie ma
Jeszcze żyje?
Gwiazdko ma
Gdzie zgubiłaś się?
Gdzie jesteś, gdzie jesteś?
Mój kochany aniołeczku,
Mój najmilszy skarbeczku.
Podnieść się z ziemi,
Strzepnij strach i krew
Zostaw tylko ból.
On cię zabije.
 
Wiesz?