Wstaję. Łóżko okropnie
skrzypi przy najmniejszym ruchu, dźwięk ten jest nieprzyjemny dla uszu.
Przypomina mi piski palonych dzieci.
Tego dnia, zrozumiałem
coś, czego nie byłem w stanie pojąć przez całe życie. Chociaż może życie to złe
słowo. Bardziej pasuje istnienie. Byłem w tym świecie, jednocześnie żyjąc poza
nim. Dlatego kiedy trafiłem na zbędne ziemie nie panikowałem, w końcu byłem tam
od samego początku.
Szukam wzrokiem zegara.
Ach, no tak.
Tutaj nie funkcjonuje ten czas.
Wstaję. Choć robię to
powoli przed oczami i tak wyskakują białe plamy. Głowa pulsuje uporczywym
bólem, jakby mózg miał za chwilę rozsadzić czaszkę.
Siadam na łóżku.Przepocona koszulka
klei się do pleców. Próbuję ją zdjąć, jednak materiał bardzo mocno przywarł do
ciała. Biorę głęboki wdech i kilkoma mocnymi ruchami rozrywam koszulkę. Rzucam
ją na podłogę, nogą przesuwam pod łóżko.
Przeczesuję palcami
włosy, wstaję i szybkim krokiem podchodzę do uchylonych drzwi. Po przekroczeniu
progu dopadają mnie okropne zawrotu głowy. Upadam na twardą podłogę.
*
Ktoś się schyla, woła
jakieś niezrozumiałe słowa do innej osoby. Leżę twarzą w dywanie, oddychanie
przychodzi mi z trudem. Jest zadziwiająco bezboleśnie. Nie szamoczę się, nawet
nie próbuję otworzyć szerzej oczu.
*
Następuje chwila ciszy. W niej czuję
bezsilność, jednak nie sprawia ona problemu. Bardzo delikatnie otula mnie swoim
drobnym, zimnym ciałem. Zaciska malutką dłoń na szyi. Nie chcę jej dusić. Czemu
ona to robi? Zabija siebie. Mnie. Nas.
Ucisk w piersi. Czuję
jak krew pulsuje mi w uszach. W ustach pojawia się metaliczny smak, po chwili
na brodzie płyną czerwone strumienie.
Zaczynam się krztusić.
Chcę wstać, szamoczę się, coś przytrzymuje moje ramiona, nogi przykuwa do
podłoża. Brakuje mi powietrza, szybko tracę siły. Napinam wszystkie mięśnie,
szeroko otwieram oczy. Nic to nie daje, głowa staję się coraz cięższa, z trudem
ją podnoszę. Ktoś zaciska ręce na szyi, przykłada mi dłoń do ust, zakrywa nos.
Nie mogę oddychać.
Umieram.
Wewnętrznie czuję, że
nie mogę się jeszcze poddać. Zaczynam
napinać kolejno mięśnie nóg, brzucha i rąk. Na przemian to się zwijam, to
prostuję. Zamykam oczy, nie mogę tracić energii na mruganie. Dłonie od początku
zaciskały się z tą samą siłą, przez to mam potwierdzenie, że słabnę. Z każda
chwilą, coraz szybciej.
Niespodziewanie pojawia
się rosnące uczucie bezsilności. Boję się, mój umysł przesiąka pierwotnym
strachem. Uczucie jest tak potężne, że zaczynam się mimowolnie trząść. Nie mogę
krzyczeć. Nie mogę się ruszać. Czuję tylko piekielny strach.
W gardle pojawia się
jakby gula, zaczynam wolniej myśleć. Po chwili nie czuję już zaciskających się
dłoni. Z resztą jest mi obojętne, czy umrę czy nie. Bezsilność zaatakowała mój
umysł, delikatnie zmieniając trybiki.
*
Statek się oddala.
Zostawia tylko mocne żłobienia w wodzie. Zlewają się one ze sobą i znikają pod
taflą oceanu. Patrzę na to ze wszystkich stron. Słońce odbija się od wody,
jestem skąpany w fałszywym blasku. Nic
nie czuję. Obojętny jest mi ten świat, nie interesuje mnie życie, nie obchodzi
mnie śmierć.
Po prostu nic mnie już nie obchodzi.