piątek, 21 marca 2014

Qwest in dying world, Rozdział 1 "Przecież cały świat gnije."


Qwest in dying world, Rozdział 1 (prolog)



Dziewczyna biegła. Potykając się o wystające korzenie pruła przez gęsty las. Każda gałązka, która dotknęła jej ciała przemieniała się w proch, każdy zwierz zastąpiwszy drogę, padał martwy u nagich stóp dziewczyny. Biegła nadzwyczaj szybko, niszcząc florę i faunę, jakby pozostawiała po sobie znak. Nie zatrzymywała się, lecz gdyby to zrobiła nieuchronnie straciłaby t o. Wystarczył jeden błąd, jedna nieprzewidziana sytuacja, aby straciła to, co ma. Nie płakała. Strach ścisnął jej gardło, nie pozwalał brać głębszych, a co za tym idzie głośniejszych, wdechów.  W głowie miała jakby mgłę, gęstą, niszcząca przejrzystość. Krążyła tylko jedna myśl „U C I E K A J”. Kawałek sukienki zaczepił się o wystającą gałązkę- nie zatrzymała się. Rozdarła duży kawałek materiału, który odsłonił jasne udo. Nagle rzuciła się na ziemię i przywarła do gnijących liści. W lecie ucichło, zwierzęta wstrzymały oddech. Po policzkach brunetki spływały łzy, mieszały się z drobinkami ziemi i potu, a następnie spadały na ziemie. Gdy kropelki dotykały liści, rozpadały się na tysiąc kawałków, wydając z siebie ostateczny krzyk, który niósł się echem po lesie. Odbijał się od starych pni, wnikał w nowe, młode drzewa, żeby ostatecznie wniknąć w głąb gleby. Dziewczyna zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła znajdowała się w tym samym lesie, jednak nie czuła w nim życia. Wokół rozbrzmiewał cichy, stłumiony dźwięk kropelek rozbijających się o liście, których ona nie słyszała. Gdzie biegła? Przed kim uciekała? Nie wiedziałem. Słyszałem bicie jej serca, czułem zapach potu. Delikatnie obdzierałem ją z bycia niezależną. Jak las, pod jedną warstwą miała drugą. Jak roślina na pustyni była sucha i twarda na zewnątrz, a w środku delikatna i soczysta. Wystarczyło wbić w odpowiednie miejsce igłę, aby wszystko, co miała w środku wyszło na wierzch.  Cicho zajść od tyłu i niespodziewanie zadać ostateczny cios. Wydrzeć z jej t o  i uciec. Zostawić krwawiącą, na pastwę losu w wilgotnym lesie. Patrzeć jak rozkłada się na łonie gnijących liści, jak powoli znika, kurczy się, rozpada. Nie dziwię się. Nie boję się. Przecież cały świat gnije.